W Wielkanoc swojego bohatera, który nigdy nie wyszedł na boisko, pożegnała równie zasłużona dla stołecznego sportu Polonia. Jerzy Piekarzewski jako dziesięciolatek wspierał małych powstańców, a później walczył, by komuniści nie zaorali klubu, który kojarzył się z przedwojenną inteligencją i powojenną opozycją. „Pekin” dobrze wiedział, że siłą nie wygra z klubami wojskowymi, milicyjnymi czy górniczymi. Walczył więc sposobem, przeważnie na zapleczu wielkiego sportu, dopiero na emeryturze płakał po zdobyciu mistrzostwa Polski, 54 lata po tym legendarnym na gruzach stolicy. Niedługo przed śmiercią doprowadził do Turnieju Małego Powstańca, imprezy innej niż setki podobnych, bo poświęconej pamięci dzieci, które oddały życia za Ojczyznę.
Reprezentacja Polski wyszarpała awans na EURO i - zgodnie z polskim obyczajem - obok braw i gratulacji pojawiły się kpiny i docinki. Domorośli krytykanci, co to w życiu piłki prosto nie kopnęli, używają sobie na Probierzu i Lewandowskim z kolegami. Ponieważ znajomość historii nie jest ich mocną stroną, przeto nie wiedzą, że pół wieku temu słynnej reprezentacji Kazimierza Górskiego też nie wróżono powodzenia na mundialu. Włochy i Argentyna miały nas znieść z powierzchni ziemi, a tymczasem... Jeden gol, drugi gol, trzeci leci, na tablicy nasz medal się świeci. Zanućmy więc starą piosenkę Andrzeja Dąbrowskiego „A ty się bracie nie denerwuj” i uznajmy, że Holendrzy, Austriacy i Francuzi nie są żadnymi nadludźmi. Geniusz Johan Cruyff przyjechał kiedyś do Chorzowa na wycieczkę, a wyjechał solidnie obity (4:1 dla Polski), kilka lat później w tym samym „Kotle Czarownic” w Chorzowie znowu byliśmy górą (2:0) prowadzeni przez najbardziej niedocenionego polskiego selekcjonera Ryszarda Kuleszę. Powtórka z rozrywki? Czemu nie!
Zibi Boniek lubi wkładać kij w mrowisko. Tym razem padło na Marka Papszuna w sztabie... Michała Probierza. Machievelli by tego lepiej nie wymyślił. Wyobrażam sobie jak obaj przeambitni trenerzy piją sobie z dziubków, niczym od pół wieku Jacek Gmoch z Andrzejem Strejlauem. Ich „szorstka przyjaźń” chyba potrwa do grobowej deski czyli jeszcze długo, gdyż obaj nestorzy polskiej myśli trenerskiej są jak wino, mają się świetnie. Podobnie Maciej Rybus w Rosji, czemu bardzo się dziwię, ale go nie potępiam. Każdy jest kowalem swego losu, a nazywanie zasłużonego przecież piłkarza durniem czy zdrajcą nie przystoi dziennikarzom reklamującym siebie samych jako wzory dobrych manier i racjonalności sądów.
Sam się sobie dziwiłem, gdy mając do wyboru dwa mecze piłkarskie w telewizji przełączyłem na koszykówkę i piłkę ręczną. Działo się dużo więcej, a dogrywki pod koszami w Szczecinie i Wrocławiu były tak pasjonujące, że na moment zapomniałem o futbolu. Na szczęście już niedługo będziemy mieli posiłki wielodaniowe. Najpierw piłkarskie EURO, po nim Igrzyska Olimpijskie. Tacy jak ja emeryci nie muszą się przynajmniej martwić o urlop. Przywilej siwych włosów.