Zgodnie z obietnicą, Cezary Kulesza jeszcze przed Świętami Bożego Narodzenia podjął decyzję o przyszłości Czesława Michniewicza. Wiadomo, że nie poprowadzi on Polaków w eliminacjach EURO 2024. Nazwisko jego następcy na razie nie jest znane, a karuzela plotek i pogłosek kręci się w najlepsze. Jerzy Engel, który w 2002 roku przerwał szesnastoletnią niemoc rodzimych graczy i zawiódł ich na mundial w Korei i Japonii, a potem w roli wiceprezesa PZPN miał wpływ na wybory innych opiekunów naszej kadry – ma bardzo konkretną wizję obsady pozycji selekcjonera.
„Super Express”: - Nie od dziś wiadomo, że zawsze popierał pan kandydatury polskich trenerów przy obsadzaniu stanowiska selekcjonera Biało-Czerwonych. Dlaczego?
Jerzy Engel: - Bo żaden zagraniczny nie zrobi niczego specjalnego, czego nie dałby rady zrobić polski trener. A kosztować będzie co najmniej dwa razy więcej – tylko dlatego, że zagraniczny paszport bardzo wysoko winduje stawki.
- Jest pan – jak rozumiem – spokojny o szkolenie polskich trenerów? Ich wiedza nie odstaje od wiedzy przekazywanej w innych krajach?
- Nie. Szkolenie w Europie jest zunifikowane, wszyscy dostają tę samą porcję wiedzy. Zagraniczni szkoleniowcy mają natomiast inne możliwości: większe pieniądze w klubach i lepszych graczy do dyspozycji.
Mocny głos legendarnego trenera w sprawie selekcjonera, wskazał kandydatów
- No to przejdźmy do konkretnych nazwisk. Pana propozycje?
- Wolny jest w tej chwili Jan Urban – doświadczony piłkarz z dorobkiem reprezentacyjnym na wielkich imprezach. Ma piękną kartę piłkarską, bogatą trenerską – ze szkołą polską i hiszpańską w CV. Michał Probierz z kolei – jako selekcjoner „młodzieżówki” - jest już pracownikiem PZPN, więc żadnych wielkich roszad nie trzeba by robić. Natomiast jestem przeciwny wyrywaniu trenerów z klubów, więc dlatego nie mówię ani słowa o Marku Papszunie. On ma swoje dzieło do zrobienia w Rakowie i realizuje je bardzo dobrze.
- Wybór raczej niewielki. Może jednak warto poszukać poza granicami?
- Nie widzę potrzeby, żeby na siłę ściągać człowieka z zagranicy, który – po pierwsze – nie zna polskich realiów, a po drugie – nie zna mentalności naszych zawodników i Polaków w ogóle. Najważniejsze jest jednak co innego: polski trener, którego marzeniem jest objęcie polskiej reprezentacji, będzie gotów do podjęcia takiego wyzwania, myśląc w kilkuletniej perspektywie. Zagraniczny szkoleniowiec zaś nie będzie myśleć o tym, jak nasza reprezentacja grać powinna za pięć lat, ale wyłącznie o tym, jak ma grać jutro: tu i teraz.
- Prawdę mówiąc to ważne, jak zagramy „tu i teraz”, bo w marcu zaczynamy boje o EURO 2024!
- Ale sam pan wie, że grupa eliminacyjna jest łatwa. Poprzeczka nie jest zawieszona wysoko i polski szkoleniowiec bez problemu sobie z zadaniem awansu poradzi!
- Mówi pan o pięcioletniej perspektywie w grze reprezentacji, przez którą na swą robotę powinien patrzeć nowy selekcjoner. A myśli pan, że ktoś w PZPN dziś wie, jak powinni grać Biało-Czerwoni za pięć lat?
- Związek nigdy tego nie będzie wiedział. Ale selekcjoner powinien to wiedzieć; mieć swoją filozofię gry i filozofię zwyciężania, i próbować wcielić ją w życie w reprezentacji. Filozofia defensywna nam nie odpowiada – czego dowodem jest to, co stało się teraz z Czesławem Michniewiczem. Polski szkoleniowiec po tej lekcji doskonale wie, czego będą od niego oczekiwać kibice. A jeśli będzie radość z gry reprezentacji wśród samych zawodników i wśród kibiców, dobre wyniki wrócą same.
- Nie wiemy, co i kiedy zrobi prezes Cezary Kulesza. No właśnie: jaki powinien być graniczny termin dokonania wyboru?
- Im szybciej, tym lepiej. Im dłużej zaś trwać będzie bezkrólewie, tym lawina CV będzie większa. Swoją drogą – ci sami zagraniczni szkoleniowcy aplikują w wielu różnych miejscach i federacjach i czasami tylko od obrotności ich agentów zależy, gdzie się ostatecznie znajdą.
Mocny głos w sprawie selekcjonera: „Szacunku nie zyskuje się wyłącznie dzięki wielkiemu nazwisku”
- Nie ma pan wrażenia, że polskiej reprezentacji przydałby się jednak selekcjoner z taką marką, by jego praca nie mogła być oceniana przez piłkarzy ośmiosekundowym milczeniem albo wypowiedziami o braku radości z gry?
- Wręcz przeciwnie. Szacunku nie zyskuje się wyłącznie dzięki wielkiemu nazwisku. Ono się liczy tylko wtedy, kiedy się podpisuje kontrakt... Im lepszą się miało historię boiskową czy trenerską, tym ten kontrakt będzie wyższy. Autorytet natomiast zdobywa się codziennymi zajęciami z zespołem. Praca nad autorytetem zaczyna się od pierwszego wejścia do szatni, od pierwszych słów wypowiedzianych do zawodników, bez względu na to, jaką historię szkoleniowiec miał do tej pory.
- I widzi pan szansę na to, że wymienieni przez pana polscy trenerzy ten autorytet będą sobie w stanie wypracować w kontakcie z Robertem Lewandowskim czy Piotrem Zielińskim?
- Z pewnością tak. Do zawodników trzeba umieć dotrzeć, zaszczepić ich swoją ideą, pomysłem na reprezentację. Jeśli to się uda – sukces murowany.
- A uda się?
- A kto, jak nie polscy trenerzy mogą wiedzieć najlepiej, jakie błędy popełniono w ostatnich latach w pracy z drużyną reprezentacyjną? I tych błędów już nie powtórzą.
- Rozmawiamy o trenerach, ale zapytam o pańskie zdanie na temat „zmiany warty” w kadrze. Trochę trzydziestokilkulatków w niej mamy, a pan sugeruje myślenie o reprezentacji w perspektywie pięciu lat...
- To jest nieuniknione, ale... nie ma takiej możliwości tak długo, jak ci trzydziestokilkulatkowie są lepsi od młodszych o „naście” lat konkurentów. Modrić ma tyle lat, ile ma (37 – dop. aut.), nie będę wymieniał kolejnych – z Messim na czele – nazwisk; nikt się nie pyta, dlaczego jeszcze grają w reprezentacji.