- Jestem bardzo wzruszony tymi słowami, spotkałem się z tyloma miłymi gestami, że nie jestem nawet w stanie wszystkich zliczyć - zwierza się w rozmowie z "Super Expressem" Marcin Wasilewski.
- Także zachowanie polskich i belgijskich kibiców było i jest niesamowite. Fani Anderlechtu pamiętają o mnie przy każdej okazji. Nieważne, czy gramy u siebie, czy na wyjeździe, zawsze dokładnie w 27 minucie, czyli wtedy, gdy odniosłem kontuzję, przerywają doping i przez minutę skandują moje nazwisko. Walczę o powrót na boisko dla siebie, ale również dla tych ludzi, którzy tak mnie wspierają.
Patrz też: Trener Anderlechtu: Czekam na Wasyla z utęsknieniem
"Super Express": - Właśnie. Kiedy masz nadzieję wrócić?
- Wciąż wierzę, że realny jest cel, który sobie postawiłem - zagrać jeszcze w tym sezonie, w ostatniej kolejce. 10-15 minut, więcej nie dałbym rady. Ostatni mecz ligowy gramy 8 maja. Gdybym w nim zagrał, to minęłoby osiem miesięcy od momentu odniesienia kontuzji. Lekarze czasem muszą mnie hamować, bo tak ostro walczę o powrót na boisko.
- Na czym dokładnie polega teraz twoja rehabilitacja?
- O wszystkim decyduje lekarz z Antwerpii, ten, który przeprowadził moją operację, a dokładnie pięć operacji, bo tyle ich było. Ten człowiek uratował mi karierę, dał drugą szansę w piłce. Co miesiąc jeżdżę do niego na konsultacje, on robi prześwietlenia i na ich podstawie ustala program leczenia na dalsze tygodnie.
Przeczytaj koniecznie: Koszmarna kontuzja Wasilewskiego
- Podobno możesz już kopać piłkę!
- Powolutku większość moich zajęć przenosi się na boisko. Choć na przykład w ubiegłym tygodniu sporo treningów miałem na... plaży. Chodzi o to, że biegając po piasku, nie obciążam jeszcze nogi tak mocno jak na twardej nawierzchni. Postępy są widoczne, więc coraz więcej ćwiczeń wykonuję na boisku. Rano siłownia, a po południu trening. Jeszcze indywidualny, ale z piłką. Teraz już wiem, że wrócę do gry, ale nie wiem jeszcze, czy będę grał na takim poziomie jak kiedyś. Dlatego rozmowy o powrocie do kadry czy o przedłużeniu wygasającego za rok kontraktu z Anderlechtem nie mają na razie sensu.
- W tym sezonie Anderlecht zmiażdżył rywali...
- Tak, do końca trzy kolejki, a my już jesteśmy mistrzami. W sumie, licząc sezon zasadniczy i play-off, koledzy uzyskali 20 punktów przewagi nad drugim zespołem. To nokaut. Zanim odniosłem kontuzję, zaliczyłem pięć ligowych meczów, więc swoją cegiełeczkę dołożyłem (śmiech).
- Czy po powrocie będziesz grał równie ostro jak przed kontuzją?
- Oczywiście, że tak. Stylu gry nie zmienię. Nie grałem ani złośliwie, ani jak bandyta. To była twarda męska gra. Nogi nie cofałem i nigdy nie cofnę. W trakcie leczenia odwiedził mnie Luc Nilis, były świetny belgijski piłkarz. Fajnie pogadaliśmy, przekazał mi kilka cennych uwag. On miał podobną kontuzję, w Anglii złamali mu nogę w dwóch miejscach, musiał zakończyć karierę. Wygląda na to, że ja mam więcej szczęścia i wrócę.