Pamiętam, jak przed laty spędzało się długie godziny pod siedzibą PZPN w starej kamienicy na Miodowej, by zdobyć jakiś komentarz w sprawie rozlicznych afer. W 2007 roku, kiedy do piłkarskiej centrali wchodzili kuratorzy, atmosfera wokół PZPN była dramatyczna. Polską piłkę trawiła afera korupcyjna, każdy też wiedział, co to znaczy „leśne dziadki”. Wtedy też hasło: „Jeb… PZPN” pojawiało się na trybunach równie często, jak „Polacy, nic się nie stało”.
Minęło wiele lat, dziś PZPN mieści się w nowoczesnym biurowcu, korporacja pełną gębą. Ale to tylko maska, którą rządzący piłkarską centralą dość często zdejmują. Pod nią znów, jak przed laty, kryje się zdeformowana twarz polskiej piłki, na którą kibice od dwóch lat patrzą z odrazą.
Kiedy Polacy domagają się dymisji prezesa Cezarego Kuleszy i jego kliki, on przyspawał się do stołka. „Dlaczego miałbym zrezygnować? Ja gram na boisku?” - odpadł w niedawnym wywiadzie dla „PS” na pytanie, czy odejdzie po nieudanych barażach. Nie tylko o baraże tu jednak chodzi, a o poczucie rozrywającego od środka wstydu za polską piłkę, który odczuwają kibice. Ludzie, którzy wydają ciężkie pieniądze na bilety, by oglądać reprezentację.
Z PZPN-em dzisiaj jest trochę tak, jak z pijanym i rubasznym wujkiem na weselu. On świetnie się bawi, choć weselnicy z godziny na godzinę patrzą na niego z coraz większą niechęcią. Na prośby o pójście spać reaguje nerwowo. Ostatecznie zostaje przy stole sam, a uczestnicy wesela bawią się w drugiej części sali. Choć Kulesza i jego ludzie pewnie jeszcze tego nie czują, to już zostali sami. Nikt nie chce z nimi „tańczyć”, ale wciąż świetnie bawią się we własnym towarzystwie. Nie zwracając uwagi na to, że świat po drugiej stronie sali już dawno im odjechał.
Przemysław Ofiara
szef działu sportowego „Super Expressu”