"SE": - Jesteś głównym winowajcą czy kozłem ofiarnym?
Paweł Dawidowicz: - Mam świadomość, że miałem być zawodnikiem, który pociągnie ten wózek. We wcześniejszych meczach należałem do liderów kadry. Myślałem, że na Euro będzie podobnie. Z powrotem do zdrowia zdążyłem, ale forma nie dojechała.
- Co cię najbardziej zabolało?
- Że ludzie, którzy znają się na piłce, bezkrytycznie coś powtarzali za jednym człowiekiem. A wystarczyło przeanalizować statystyki, zobaczyć, ile miałem odbiorów, ile kilometrów przebiegłem, by wyrobić sobie własne zdanie. Najbardziej te wszystkie wyrzuty odbiły się na rodzinie. Najbliżsi bardzo się przejmowali.
- Najmocniej oberwało ci się od Tomasza Hajty. Masz żal, że tak z tobą "jechał"?
- Nie jestem pamiętliwy. To lekcja, z której wyciągnę wnioski.
- Przed Euro walczyłeś z czasem, żeby wyleczyć kontuzję uda. Warto było się tak spieszyć?
- Liczyli na mnie trenerzy i chłopaki. Nie mogłem zawieść. Harowałem po kilka godzin dziennie, żeby wrócić do pełni sił. Nie wyszło tak, jak sobie wymarzyłem, ale byłem z drużyną, walczyłem.
- Skończyło się twoje wypożyczenie z Benfiki do Bochum. Do Lizbony nie wracasz. Już wiadomo, gdzie będziesz grał?
- Czekam na sygnał od menedżera i analizuję Euro. Nie jest łatwo wyrzucić ten turniej z głowy. Silniejsze ligi jeszcze nie zaczęły przygotowań, więc podchodzę do tego spokojnie. Byle zdrowie dopisało.