Michał Przybylski

i

Autor: archiwum prywante Michała Przybylskiego Michał Przybylski

Mecz z wyspiarzami coraz bliżej

Polski piłkarz czeka na powołanie do reprezentacji Wysp Owczych. I nie ma wątpliwości: tego możemy się spodziewać po Farerach w Warszawie [ROZMOWA SE]

2023-09-01 17:12

Michał Przybylski na Wyspach Owczych mieszka od ponad 20 lat, od prawie dwóch dekad kopie tam piłkę – ostatnio w B36 Torshavn, z którym dotarł do 3. rundy kwalifikacji LKE, jak Lech i Pogoń. Na prośbę „Super Expressu” opowiedział nam o farerskiej piłce i ocenił nastroje, w jakich goście przyjeżdżają do Warszawy na mecz eliminacji EURO 2024. Ze skandynawskim rywalem biało-czerwoni zagrają 7 września, w czwartek, o 20.45 w Warszawie.

„Super Express”: - Piłka na Wyspach wciąż jest amatorska?

Michał Przybylski: - Zawodowcami są obcokrajowcy, utrzymują się z gry w piłkę. Miejscowi dostają całkiem niezłe kontrakty, z których można wyżyć, ale i tak niemal wszyscy pracują. Chyba trochę… z nudów, skoro codzienne treningi w klubach są najwcześniej ok. 16-17.

- Rozumiem zatem, że na mecz z Polakami przyleci ekipa złożona z ludzi różnych zawodów?

- Tak. Pracowników banków, elektryków, sprzedawców. Piłka – w sensie kontraktu klubowego, ale także premii za grę w reprezentacji – jest dodatkowym zajęciem i dodatkowym źródłem dochodu, choć pewnie w wielu wypadkach jego wysokość w zupełności wystarczyłaby do utrzymania się na Wyspach Owczych.

- Kilku zawodowców jednak w reprezentacji gra?

- Owszem. Mowa o tych zawodników, którzy na co dzień grają poza Wyspami: w Danii, w Norwegii, na Islandii, nawet w USA.

- I to wśród nich trzeba dziś szukać największych gwiazd reprezentacji Wysp Owczych?

- Tak myślę. Ot, choćby Jóan Símun Edmundsson – notabene jego brat Andrias, powołany do szerokiej kadry na mecz z Polską, występuje dziś w… drugoligowej Chojniczance - z islandzkiego zespołu KA Akureyri. To jeden z najlepszych zawodników w historii farerskiej piłki: grał w Bundeslidze, w Belgii, w Danii. Teraz – via Islandia – pewnie będzie się z wolna zbierał do powrotu na Wyspy. To obecny trend wśród najlepszych zawodników: Hallur Hansson, dlugoletni kapitan reprezentacji, zimą wrócił do Klaksvik po latach gry w Danii i Islandii.

- A z lokalnych piłkarzy, grających z panem na co dzień w lidze farerskiej, kogo by pan nazwał gwiazdą?

- Arniego Frederiksberga, lidera strzelców eliminacji Ligi Mistrzów. Strzelił dla Klaksvik sześć goli. Ale on akurat jeszcze w 2019 roku zrezygnował z gry w reprezentacji. Kadra to przecież 30-40 dni w roku poza domem, na zgrupowaniach i na wyjazdach. A dla niego – jak powiedział otwarcie w mediach – ważniejsza jest praca i rodzina. Robotę zaś ma bardzo dobrą. Długo pracował w banku, teraz został szefem wielkiej firmy importującej żywność na Wyspy. Wiem, że wielokrotnie podejmowano próby nakłonienia go do powrotu do kadry, ale konsekwentnie odmawiał.

- Pański B36 Torshavn z eliminacji Ligi Konferencji Europy odpadł w 3. rundzie – jak Lech i Pogoń. Widzi pan konsekwentny wzrost poziomu tutejszej piłki?

- Oczywiście. Po raz kolejny przecież opadliśmy na tym właśnie etapie, a Klaksvik zagra w fazie grupowej. Nie jest to przypadek, jeszcze przed startem pucharowych kwalifikacji w tym klubie jasno mówiono, że taki jest właśnie cel tegorocznej kampanii. Cała infrastruktura, powstająca w tym mieście – stadion, ale też SPA czy basen – jest oparta właśnie o potrzeby klubu.

- Skąd ten nagły skok farerskiej piłki?

- Z poprawy finansów oczywiście, dzięki wspomnianym awansom w bojach pucharowych. Przyjeżdżają na Wyspy coraz mniej przypadkowi piłkarze, coraz częściej trafiają się gracze z występami w ekstraklasie Szwecji, Norwegii czy Islandii. Kluby stać na profesjonalnych szkoleniowców, od kilku lat pojawiają się trenerzy od przygotowania fizycznego. To ogromna różnica w porównaniu do stanu sprzed 7-8 lat.

- Ta profesjonalizacja dotyczy też codziennych treningów?

- Tak. Kiedy 8-9 lat temu wchodziłem do ekstraklasy farerskiej, trenowaliśmy rzadziej. Dziś mamy pięć dni treningowych plus dzień meczowy. Nie mieliśmy też wówczas dostępu do tak profesjonalnej analizy własnych występów, jak dziś. Także aspekt taktyczny bardzo się poprawił. Nie jest to już klasyczna laga do przodu i „niech się dzieje co chce”. Moim zdaniem właśnie stosowna taktyka była fundamentem awansów Klaksvik w pucharach.

- Nastroje po meczach pucharowych są zapewne wśród kibiców farerskich dobre. Ale już reprezentacja – porażkami z Czechami i Albanią – powodów do radości nie dała. Jakie są oczekiwania w stosunku do kadrowiczów?

- Na pewno większe niż osiągane w tych eliminacjach wyniki! Remis w Kiszyniowie przyjęty został z… rozczarowaniem, Farerzy jechali tam po wygraną. W potyczkach z Czechami i Albańczykami też po cichu liczono na remisy. Wiadomo, własne boisko, inny klimat. Ale generalnie grupę eliminacyjną postrzegają jako bardzo trudną, nie łudząc się, że w meczach w Pradze czy Warszawie będą w stanie zdobyć punkt.

- I porażka biało-czerwonych w Kiszyniowie tych prognoz nie zmieniła?

- Nie. Stadion na 55 tysięcy kibiców, naturalna murawa, piłkarze światowej klasy – nie, Farerzy nie liczą na dobry rezultat w Polsce. Tym bardziej, że mają teraz trochę kłopotów zdrowotnych. Nie zagra podstawowy bramkarz reprezentacji, Teitur Gestsson, więzadła krzyżowe zerwał skrzydłowy Meinhard Olsen z norweskiego klubu Mjondalen – mój najlepszy przyjaciel.

- Ale jest jakiś element w grze Farerów, którym mogą zaskoczyć Polaków w Warszawie?

- Nie mają prawa zaskoczyć biało-czerwonych, tym bardziej w Polsce. Na 100 procent przyjadą się bronić; i to pięcioma defensorami w linii. Wobec kontuzji wspomnianego Olsena, nawet w szybkim ataku mieć będą mniej niż zwykle jakości, więc mogą liczyć chyba tylko na stałe fragmenty. Jeśli gospodarze będą ich unikać, nie przewiduję żadnych kłopotów dla Polaków.

- Bardzo liczył pan na to, że przyjedzie pan do Warszawy już w roli obywatela duńskiego i reprezentanta Wysp Owczych. I znów się nie udało…

- Sprawami nadania obywatelstwa parlament duński zajmuje się dwa razy w roku: w maju i w listopadzie. Zazwyczaj proces rozpatrzenia wniosku trwa czternaście miesięcy, a ja już czekam trzy lata! Najpierw był COViD, potem Rosja najechała Ukrainę i Ukraińcy zyskali pierwszeństwo w rozpatrywaniu swych wniosków. Miałem nadzieję, że uda się w maju tego roku, ale znów dostałem informację, że moje nazwisko nie znalazło się w gronie 1000 rozpatrywanych kandydatur. Muszę czekać do listopada… Gdyby to zależało wyłącznie od Farerów, po 22 latach mieszkania tutaj już dawno pewnie miałbym tutejszy paszport. Ale w Danii jestem tylko numerkiem.

- Wciąż pan jednak wierzy i w paszport, i w założenie koszulki reprezentacji Wysp Owczych?

- Bardziej jest to marzenie niż pewność. Ze sporą grupą reprezentantów znam się od lat, są moimi dobrymi kumplami. Fajnie byłoby dostać możliwość zagrania u ich boku, ale bez paszportu jest to niemożliwe.

- Miał pan okazję wysondować sprawę szansy dla pana w sztabie szkoleniowym reprezentacji?

- Znam bardzo dobrze asystenta selekcjonera, który wcześniej był trenerem reprezentacji młodzieżowej. Bywa na meczach mojej drużyny, nawet na treningach. Podpytuję to wtedy, jakie miałbym szanse. Ale nie chce się deklarować, póki nie mam farerskiego paszportu. „Nie gdybajmy” – mówi.

- Na reprezentacyjną koszulkę Wysp Owczych pan czeka. Ale tę z orzełkiem chyba pan ma? Zaliczył pan jeden występ w kadrze U-20.

- Nie, nie mam koszulki. Chciałem ją wtedy zabrać, ale dostaliśmy informację, że żaden z nas nie może jej zachować. A że występ był pierwszy i ostatni, nie mam takiej pamiątki. A szkoda.

- Na mecz do Warszawy się pan wybiera?

- Prawdę mówiąc – jeszcze nie wiem. Kontuzja mojego przyjaciela trochę mnie zniechęciła do wyprawy do Polski. Wcześniej starałem się bywać na meczach kadry Wysp Owczych, bo to była okazja do spotkania z Meinhardem.

- Bywa pan w Polsce?

- Staram się, choć niełatwo wygospodarować czas na taką wyprawę. Śmiejemy się z chłopakami z drużyny, że na Wyspach mamy najdłuższy sezon w całej Europie. Liga trwa od marca do końca października, ale już zwykle 1 grudnia zaczynają się przygotowania. Więc w zasadzie tylko w listopadzie jest moment, by się gdzieś wyrwać. Mama i babcia mieszkają w Polsce, więc staram się przynajmniej raz w roku je odwiedzić. W czerwcu udało się wpaść na pięć dni.

- No bo trzeba jeszcze – prócz wolnego od trenera – dostać też parę dni urlopu w robocie.

- Owszem. Na szczęście nie mam większych kłopotów z otrzymaniem wolnego.

- A co pan robi na co dzień?

- Jestem przedstawicielem handlowym firmy produkującej piwo i napoje chłodzące. Przyjemna praca, nie powiem, dla piłkarza. Koledzy pracujący jako elektrycy czy stolarze często skaczą po rusztowaniach czy dachach, a ja w tym czasie piję kawę w punkcie sprzedaży (śmiech).

Sonda
Czy Polska awansuje na Euro 2024?

QUIZ. Jak dobrze znasz reprezentację Polski?!

Pytanie 1 z 10
Kto jest najlepszym strzelcem w historii polskiej kadry?
Robert Lewandowski
Nasi Partnerzy polecają
Najnowsze