Właśnie w 2007 roku Białkowski i Szczęsny się poznali bliżej. Michał Globisz zabrał ich do Kanady na mistrzostwa świata do lat 20. Białkowski dopiero kończył 20 lat, Szczęsny miał tylko 17 wiosen na karku. Starszych kolegów jednak się nie bał. – Wojtek wszedł do naszej szatni razem z drzwiami. Nie trzeba było się nim zajmować, ani nim opiekować. Świetnie dbał o siebie, mieliśmy fajny kontakt, w naszej grupie funkcjonował perfekcyjnie – wspomina Białkowski, jeden z bohaterów tamtego turnieju. – Przed meczem z Brazylią (1:0) prezes Michał Listkiewicz obiecał małą premię, mobilizacja była więc podwójna, a prezes oczywiście wywiązał się z obietnicy. Wielka to kasa nie była... A Wojtek i Grzegorz Krychowiak byli w tej kadrze zdecydowanie młodsi od nas. To było widać, ale też widać było od pierwszego treningu, że Wojtek ma wielki talent i potencjał. Był bardzo pewny siebie. Obu zresztą grupa szybko zaakceptowała, bo Grzesiek też dawał radę. Wojtek już w tamtym czasie był bardzo otwarty. Osiągnął mnóstwo w piłce i dało się to przewidzieć, widząc go wtedy w Kanadzie – dodaje Białkowski.
Tego lata obaj powiedzieli "pas". Białkowski stał się niemal jedną z legend Championship (lata gry w Southampton, Ipswich i Millwall), zaplecza angielskiej ekstraklasy. Osiadł z rodziną w Costa Blanca, Szczęśni postawili na Marbellę. Szczęsnego z emerytury ściągnęła jednak FC Barcelona. – Byłem zaskoczony, ale z drugiej strony takiemu klubowi się nie odmawia. Mam w pamięci jego słowa o wypaleniu. Wojtek miał dosyć piłki i bardzo dobrze go rozumiałem. Jeśli miał chęć, aby pograć w takim klubie jak Barcelona, to też trzeba go zrozumieć, uszanować ten powrót. Na pewno nie było to dla niego łatwa sytuacja. Miesiąc temu wyłączył się z piłki, nie grał nawet trzy. Dalej jest świetnym bramkarzem i ten "ostatni taniec" będzie historią piękną i filmową – uważa Białkowski.
Białkowski jeszcze przed słynnym mundialem w Kanadzie miał ofertę z Liverpoolu. Jako młokos byłby pewnie bramkarzem nr 3 lub 4, ale... – Też mierzyłem wysoko – tłumaczy. – Myślałem, że kariera potoczy się inaczej. Nie jestem też takim człowiekiem, który by czegoś żałował. Czasem mogłem podjąć inną decyzję, wtedy myślałem, że osiągnę dużo więcej, ale jestem zadowolony z tego, co się udało – dodaje były bramkarz, który grą w Ipswich Town zapracował na wyjazd na MŚ w Rosji. W 2018 r. historia zatoczyła koło, był ze Szczęsnym na wielkiej imprezie, ale teraz ten młodszy był liderem bramki...
Białkowski zagrał w kadrze tylko raz. – Trener Nawałka obejrzał mnie na żywo, przyszło powołanie, przyjechałem na zgrupowanie i od razu trener oznajmił, że wszyscy bramkarze zagrają po 45 minut. Emocje przed samym meczem były nie do opisania i nie do końca pamiętałem potem to spotkanie. Gdy wchodziłem na drugą połowę meczu z Nigerią [we Wrocławiu], to nogi mi się trzęsły. Wielkie przeżycie. Hymn, atmosfera, niesamowite Jadąc na to marcowe zgrupowanie wiedziałem, że jest nas czterech: Wojciech Szczęsny, Łukasz Fabiański, ja i Łukasz Skorupski. Wojtek i Łukasz zawsze byli pewniakami. "Skorup" chyba miał większe szanse, ale złapał dobrą kontuzję, a ja fajnie się prezentowałem na tym zgrupowaniu. Atmosfera i emocje na mundialu były czymś wspaniałym, nikt mi tego nie zabierze. Przygoda z kadrą trwała tylko kilka miesięcy, ale zagrałem, pojechałem na MŚ i czuję się w tym względzie spełniony, mam to 1A – dodał Białkowski