Do spotkania z Irlandią Polacy przystępowali po udanym debiucie Jerzego Brzęczka w roli selekcjonera w Bolonii, gdzie udało się zremisować z Włochami 1:1. Tamten mecz dał nadzieję, że po fatalnych mistrzostwach świata nasza drużyna narodowa nie potrzebuje całkowitego resetu i budowania od zera, ale jedynie kosmetycznych zmian.
Ale już przed pierwszym gwizdkiem można było mieć pewne obawy, bo tym razem trener postanowił dać szansę gry kilku zawodnikom, którzy w piątek zaczynali na ławce (a niektórzy nawet się z niej nie podnieśli). I tak na murawie zobaczyliśmy chociażby Marcina Kamińskiego, Tomasza Kędziorę, Karola Linettego, Arkadiusza Milika i Krzysztofa Piątka. Ten ostatni debiutował w reprezentacji, a mecz z Irlandią był też wyjątkowy dla Jakuba Błaszczykowskiego. Ten za kadencji swojego wujka po raz drugi znalazł się w wyjściowym składzie i w kadrze zagrał po raz 102., czym wyrównał rekord występów Michała Żewłakowa.
Już pierwsze minuty sparingu we Wrocławiu potwierdziły wszelkie obawy, jakie mieliśmy przed spotkaniem. Brak Roberta Lewandowskiego i Piotra Zielińskiego drastycznie obniżył możliwości kreacji gry naszej drużyny, a ani wspomniany Linetty, ani Grzegorz Krychowiak, który przynajmniej w teorii powinien być liderem, nie potrafili wziąć na siebie odpowiedzialności za rozegranie.
M.in. z tego powodu pierwsza połowa wyglądała wręcz katastrofalnie. Jeśli mielibyśmy określić grę Polaków jednym słowem, byłby to "chaos". Bo poza brakiem pomysłu biało-czerwoni popełniali też mnóstwo niewymuszonych błędów, czy to jeśli chodzi o dokładność podań, czy nawet prowadzenie piłki. Królował w tym Krychowiak, który celnie zagrywał tylko... do bramkarza lub obrońców.
A gdy nie szło w środku, podopieczni Brzęczka brali przykład z Irlandczyków, czyli długimi piłkami szukali napastników. Sęk w tym, że oni sami nie potrafili się na boisku odnaleźć. Nic więc dziwnego, że selekcjoner szalał przy linii i co chwila łapał się za głowę. A jedynym pozytywem pierwszej połowy było to, że po przerwie po prostu nie mogło być gorzej, niż przed nią.
A jednak było. Bo poza fatalną grą straciliśmy jeszcze gola i to po dość juniorskich błędach. Na prawym skrzydle Callum O'Dowda łatwo ograł jednego z naszych zawodników i wrzucił w pole karne, tam Kamil Glik zgubił krycie, a Wojciech Szczęsny nie wyszedł do piłki i głową gola w swoim debiucie zdobył Aiden O'Brien. I ci, którzy wyśmiewali Championship, mogli schować się pod stół, bo bramka padła po akcji zawodników Bristol City i Milwall.
Niestety na murawie nie było widać zupełnie, że na papierze mamy dużo silniejszą drużynę. Napoli, Sampdoria, Lokomotiw Moskwa, Wolfsburg, Monaco czy Juventus - i cóż z tych pięknych nazw, skoro Polaków jak dzieci ogrywali zawodnicy z zaplecza angielskiej ekstraklasy?
I niestety podobnie wyglądało to aż do końca spotkania. Co prawda goście nie szukali już kolejnych goli, ale biało-czerwoni też walili głową w mur. Naszą drużynę swoim wejściem na boisko rozruszał jednak nieco Mateusz Klich. Kilka razy pokazał się do gry w środku pola, a na minuty przed końcem odważnie ruszył środkiem, rozegrał piłkę z Milikiem, wpadł w pole karne i spokojnym strzałem dał wyrównanie. Na które - zupełnie szczerze mówiąc - podopieczni Brzęczka nie zasłużyli.
Do końca meczu bramki nie padły i choć w końcówce udało się wyszarpać remis, to jednak trudno znaleźć po tym spotkaniu jakiekolwiek pozytywy. Selekcjoner z pewnością będzie miał sporo materiału do analizy. Bo tak grać, jak we wtorek z Irlandią, w przyszłości po prostu nie przystoi.
POLSKA - IRLANDIA 1:1 (0:0)
Bramki: Mateusz Klich 87 - Aiden O'Brien 53
Polska: Szczęsny - Kędziora, Glik (61. Bednarek), Kamiński, Reca (72. Pietrzak) - Błaszczykowski (81. Frankowski), Linetty, Krychowiak (72. Szymański), Kurzawa (46. Kądzior) - Milik, Piątek (61. Klich)
Irlandia: Randolph - Keogh, Egan, Long - Christie (55. Doherty), O'Dowda (89. Judge), Williams (72. Hourihane), Hendrick (55. Meyler), Stevens - Robinson (63. Burke) - O'Brien (81. Horgan)