To miała być heroiczna postawa ochroniarzy. Taki obraz rysują przynajmniej dziennikarze "Wall Street Journal". Jeden z terrorystów został zatrzymany na bramkach. Miał przy sobie bilet, ale podczas przeszukania odkryto u niego ladunki wybuchowe zamocowane do kamizelki kuloodpornej. Napastnik najpierw próbował się wycofać, a później nieoczekiwanie zdetonował bombę, raniąc członków obsługi technicznej spotkania na Stade de France.
Terrorysta chciał wysadzić prezydenta Francji?
Na murawie dochodziła 15. minuta spotkania. Eksplozję słychać było na trybunach. Mimo to organizatorzy postanowili nie informować kibiców o tragicznych wydarzeniach. Nikt również nie dostrzegł, że tuż po wybuchu z obiektu wyprowadzony został prezydent Francji Francois Hollande.
Informacje o terroryście zaopatrzonym w bilet na mecz potwierdziła już francuska policja. Najprawdopodobniej nieznany sprawca chciał się dostać na trybuny Stade de France i zdetonować ładunek w obecności 80 tys. kibiców. Heroiczna i bohaterska postawa ochroniarzy przekreśliła jednak jego plany.
Zamachy w Paryżu: Sportowcy solidarni z Francuzami [WIDEO]
A już myśleliśmy, że na całym świecie praca stadionowych ochroniarzy przypomina dowcip. Tymczasem tylko na polskie obiekty wnieść można wszystko. Dosłownie. A to gigantyczną flagę, a to znowu wagon rac, a to znowu granaty hukowe. Jakby ktoś planował atak terrorystyczny u nas, pewnie nie miałby wielkiego problemu. Chciałby, to zainstalowałby na murawie nawet bombę atomową.