Zamachy w Paryżu: Na stadionie Stade de France miała być MASAKRA [FOTO]

2015-11-16 18:38

W piątek rano, na kilkanaście godzin przed meczem Francja - Niemcy, recepcjonista hotelu Molitor, gdzie zatrzymali się niemieccy piłkarze, odebrał telefon i usłyszał, że w budynku jest podłożona bomba. Piłkarze zostali ewakuowani, ale alarm okazał się fałszywy. Najgorsze minęło? Nic z tych rzeczy. Stade de France, arena piątkowego starcia, był bowiem jednym z głównych celów terrorystów, którzy zaatakowali Paryż.

Jeszcze zanim skończył się mecz (Francja wygrała 2:0), w internecie zawrzało. "Niech oni przestaną grać, przecież obok stadionu giną ludzie!"- takich komentarzy było mnóstwo. Spotkanie zostało jednak doprowadzone do końca, a piłkarze do ostatniego gwizdka nie wiedzieli, że Paryż jest właśnie kąpany we krwi.

Nie mieli biletów

Godzina 21:05. Na trybunach jest już 70 tysięcy widzów, ale trzy bramki wejściowe są jeszcze otwarte. To właśnie wtedy, jak podaje dziennik "L'Equipe", dwóch zamachowców próbowało przedostać się na stadion. Jeden na północną trybunę, drugi na wschodnią. Wbrew temu co napisał amerykański "Wall Street Journal", żaden z nich nie miał biletu. Liczyli natomiast, że uda im się wślizgnąć do środka, wykorzystując zamieszanie związane z tym, że mecz już się rozpoczął i większość stewardów z bramek wejściowych przenosiła się do pilnowania wnętrza obiektu.

Na szczęście ci, którzy pozostali na posterunku, zachowali czujność i nie pozwolili terrorystom pokonać nawet pierwszych zasieków.

To nie fajerwerki

W tym momencie upada plan A terrorystów, który zakładał wysadzenie się na trybunach, tak aby spowodować jak najwięcej ofiar na skutek wybuchu i paniki. Bandyci zdają sobie sprawę, że atak na stadionie jest poza ich zasięgiem, więc wdrażają opcję B, czyli wysadzenie się w pobliżu obiektu. Pierwszy zamachowiec detonuje ładunek o 21:17 przy barze Events, drugi trzy minuty później, przy restauracji Quix. Trzeci wysadza się w przerwie meczu, niedaleko McDonald's. Wszystkie trzy miejsca są tuż obok stadionu. Giną samobójcy i jedna postronna osoba. To właśnie te eksplozje słyszane są na obiekcie, ale gra toczy się dalej. Większość widzów myśli, że to fajerwerki. Trenerzy Francji i Niemiec dostają informację o zamachach w przerwie, jednak nie przekazują wieści piłkarzom.

Francja - Niemcy: Piłkarze nic nie wiedzieli o zamachach. Trenerzy woleli im nie mówić! [WIDEO]

Jeszcze wcześniej, zaraz po drugiej eksplozji, obecny na trybunach prezydent Francois Hollande zostaje poinformowany o atakach i zarządzona jest jego ewakuacja.

Nocowali w szatniach

Nieświadomi niczego piłkarze grają, a nieopodal Stade de France rozgrywa się dramat. Dopiero po meczu, w drodze do szatni, zawodnicy widzą na monitorach, że dzieje się coś bardzo złego. Reprezentanci Niemiec nocują w szatni, tak samo - w geście solidarności z nimi - robią Francuzi. "Mieliśmy wracać do hotelu, ale woleliśmy nie ryzykować przejazdu przez pogrążone w chaosie miasto" - przyznał menedżer niemieckiej kadry, Olivier Bierhoff.

W sobotni poranek wieloma minibusami bez żadnych oznakowań niemieccy gracze zostają przewiezieni na lotnisko i odlatują do Frankfurtu. Są w kiepskim stanie psychicznym, wielu z nich uważa, że wtorkowy mecz z Holandią powinien być odwołany, ale ostateczna decyzja jest taka, że spotkanie się odbędzie. Podobnie jak mecz Anglia - Francja na Wembley.

Najnowsze