- Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że zagraliśmy w ćwierćfinale igrzysk olimpijskich z mistrzami świata. To był dla nas zaszczyt, jesteśmy dumni.
- Cieszymy się, że pokazaliśmy, że z tymi najlepszymi zespołami na świecie też możemy wygrywać.
- Graliśmy dobrze. Przegraliśmy z wirtuozami światowej siatkówki. Życzymy im złotego medalu.
Już odpowiadam. To mówili polscy siatkarze (najpierw Sebastian Świderski, potem Piotr Gruszka, a na końcu ich trener Stanisław Gościniak), po przegranym 0:3 meczu z Brazylią.
Słuchając tego, co opowiadają polscy siatkarze, patrząc na ich zachowanie, myślałem, że to jakiś wariacki sen. Młodzi ludzie przegrali życiową szansę i są zadowoleni, cieszą się. Nie ma w nich żadnej sportowej złości.
Złota młodzież
Trzon tej drużyny stanowiła grupa utalentowanych zawodników, którzy zdobyli mistrzostwo świata juniorów. - Apogeum ich możliwości przypadnie na igrzyska olimpijskie w Atenach, tam będą walczyć o medal - powtarzali trenerzy, działacze... Kibice w to uwierzyli i wiernie towarzyszyli tej drużynie. Dopiero pod koniec meczu z Brazylią zaczęli skandować: "Czas na zmiany, czas na zmiany...".
Rzeczywiście, ale nie kosmetyczne, tylko radykalne. To jest bowiem drużyna o mentalności przegranych, nie stawiająca sobie najwyższych celów, zadowalająca się pojedynczymi sukcesami, szukająca usprawiedliwień dla niepowodzeń. Gdy stawką jest medal, gdy jedna czy dwie piłki mają zadecydować o triumfie albo klęsce, wpadają w panikę, jakby po drugiej stronie siatki występowało sześciu uczniów Draculi. Gdyby kiedyś w przyszłości zdobyli jakiś medal, byłby to największy cud w historii od zmartwychwstania Łazarza.
Ból, pot i łzy
Podobną drużynę o mentalności przegranych przejął przed laty młodziutki trener Hubert Wagner. Tworzyli ją utalentowani zawodnicy, którzy podobnie jak Świderski i s-ka ciągle ocierali się o sukces, odnosili pojedyncze zwycięstwa, ale nie potrafili wygrać nic wielkiego. Wagner na pierwszym spotkaniu zapowiedział, że jego celem jest tylko mistrzostwo świata i olimpijskie złoto. Obiecał ból, pot i łzy. - Jeśli ktoś nie czuje się na siłach, niech to powie od razu i zrezygnuje - zaproponował.
Zawodnicy się zgodzili, trener był konsekwentny, stawiał najwyższe wymagania i drużyna, która potrafiła dobrze robić tylko dwie rzeczy "przegrywać, albo ładnie przegrywać", zdobyła mistrzostwo świata i złoty medal olimpijski.
Huberta Wagnera nazwano Katem, bo narzucił morderczy trening, był bezlitosny dla tych, którzy nie robili tego, czego wymagał. Nie zawahał się wyrzucić z drużyny jej asów - Czai i Gościniaka (obecnego trenera kadry) za to, że nie podporządkowali się jego poleceniom.
Widzę w Polsce tylko jednego człowieka, który mógłby zostać nowym "Katem", syna Huberta Wagnera - Grzegorza. On ma charakter ojca. Tylko on może stworzyć drużynę o mentalności zwycięzców, a nie przegranych cieszących się z tego, że ładnie przegrali.
Dajcie nowego "Kata"!