Piątkowe treningi w Zhangjiakou śledził na własne oczy prezes PZN Apoloniusz Tajner, współautor wielkich sukcesów Adama Małysza.
„Super Express”: - Czy odżył optymizm w sercu prezesa?
A. Tajner (67 l.): - Optymistą byłem już wcześniej. Wiem, jak solidne było przygotowanie do sezonu i dawno już uważałem polskich skoczków za jednych z kandydatów do podium olimpijskiego.
- Jak to wygląda w technice skoku?
- To zupełnie inne skakanie niż jeszcze w połowie stycznia. Dynamika ruchów przy odbiciu, narty wyprowadzane płasko z progu. Nasi zawodnicy mają już za sobą okres słabości. Zwłaszcza u Kamil widać swobodę odbicia, a dotąd brakowało mu luzu. Ponadto miał w treningach bardzo dobre jak na niego prędkości najazdu, a to oznacza, że dobrze się ustawia na rozbiegu, a nie, że dobrze smaruje narty (śmiech). Widać u niego luz i zadowolenie z siebie. Dobrze skakał Piotr Żyła, fajnie też Dawid Kubacki. Oby tylko w konkursach nie mieli złych warunków.
- Zasługa wymuszonej przerwy w treningach?
- Na taką przerwę z Adamem Małyszem namawialiśmy trenera Doleżala. Nie zdecydował się na to. Natomiast do sprawy włączył się los. Cieszyłem się, gdy doszło do tych przerw. Trenując w domu, nie męcząc się przejazdami uzyskali kumulacje energii. I odzyskali luz.
- Odpadł jednak atut specjalnie przygotowanych butów do skoków…
- Tego na pewno żal. Świetnie się w nich czuli. Chociaż jeszcze bardziej chodziło tutaj o przewagę psychologiczną nad rywalami. Ale mimo tego nasi reprezentanci są w dobrych nastrojach. Tymczasem jakby rozsypali się Niemcy (kiepskie wyniki w treningach – red.). Byli źli, a Markus Eisenbichler wręcz wściekły.