Super Express: - Dotarły do Pana wieści, że od wczoraj jest pan jednym z najbardziej popularnych byłych piłkarzy w polskim Internecie?
Albin Wira: - Tak, dotarły (śmiech) . Ja tam po tych Twitterach nie chodzę, ale syn mi powiedział, że Zbyszek Boniek mocno mnie przypomniał. No cóż… To pokazuje, że w życiu wszystko jest możliwe. Nigdy nie spodziewałbym się, że nagle stanę się popularny w Internecie. Wesoła historia.
- Patrząc na lata pana gry w lidze, musiał się pan spotykać z Bońkiem na boisku…
- Oczywiście, że się spotykałem.
- I jakie wrażenia?
- O Zibim można mówić dobrze lub bardzo dobrze. Ameryki nie odkryję, piekielnie inteligentna bestia, i świetny piłkarz. Graliśmy przeciw sobie kilka razy i nieskromnie powiem, że z reguły górą byli „Niebiescy”. Widzew Bońka ograł nas tylko raz, 2:1 u nich było, po dwóch karnych. Ale przeciw Bońkowi grało się świetnie, bo to był wybitny piłkarz. A ja zawsze lubiłem się sprawdzać przeciwko dobrym. Owszem, potrafił był złośliwy i twardy, ale tylko w boiskowej walce. Poza boiskiem byliśmy, można powiedzieć, kolegami. To znaczy w pewnym sensie połączył nasz legendarny trener Leszek Jezierski. Zawsze dzwonił do mnie, gdy Widzew przyjeżdżał na Śląsk, mówił wpadnij do kawiarenki Ruchu, będzie Zbyszek. Sympatyczne wspomnienia.
- Zdobył pan cztery mistrzostwa Polski z Ruchem, ale pytaniem o pana prezes PZPN dziennikarza zaskoczył…
- Stare dzieje… Historia, można rzec, prehistoria. Nie każdy aż tak się interesuje piłką, żeby znać Albina Wirę. Gdyby dziennikarz nie znał Pelego, to byłby problem (śmiech).
- Ale właśnie na Twitterze pełno żartów od wczoraj. Na przykład taki: największy wpływ na rozwój piłki mieli: Pele, Maradona, Neymar i Wira…
- W tych czasach trochę uśmiechu na pewno nie zaszkodzi. To sympatyczna historia, a ja miałem akurat szczęście zostać jej bohaterem. Choć już tak na poważnie: to nie zawsze to szczęście w życiu miałem. Mało kto wie, ale w wieku 26 lat zachorowałem na gruźlicę i dwa lata nie grałem. Nie jest łatwo po takim czasie wrócić do zawodowej piłki, ale na szczęście dałem radę.
- 197 meczów w lidze, 15 goli, wspomniane cztery mistrzostwa. A teraz co pan porabia?
- Emerytura. I powiem panu, że więcej na niej plusów niż minusów. Mieszkam sobie w Tychach, a meczów oglądam więcej niż wcześniej. Angielska, hiszpańska, niemiecka… Na okrągło! Oczywiście, na mecze też chodzę, najczęściej na Tychy, ale i do Chorzowa czasem zajrzę. No i cały czas gram, w oldbojach oczywiście. Dwa razy w tygodniu, cały rok. Trzeba trzymać formę.
- A propos meczów. Teraz akurat wszystko stanęło. Jak pan myśli, da się opanować sytuację, piłkarze wrócą na boiska?
- No pewnie, że tak! Jestem z natury optymistą. Były wojny światowe, zginęły miliony ludzi, wszystko było zburzone, a świat się podniósł. Teraz też damy radę! A jeszcze co do Zbyszka Bońka: kiedy on był trenerem kadry mężczyzn, ja byłem szkoleniowcem reprezentacji kobiet. Tak więc te nasze ścieżki czasem się krzyżowały. A korzystając z okazji: dziękuję Zbyszkowi za to, że nie zapomniał kim jest Albin Wira. Pozdrawiam Zibi!