"Super Express": - Przebyłeś długą drogę. Jeszcze dwa lata temu byłeś zawodnikiem Bełchatowa, a teraz zagrasz z ulubionym Realem Madryt.
Arkadiusz Malarz: - Kiedy z żoną (dziennikarka sportowa Canal+ Daria Kabała-Malarz - red.) oglądamy Gran Derbi, to nie jest lekko, bo ja trzymam za Realem, a ona kibicuje Barcelonie. Jak wygrają "Królewscy", to muszę sam sobie robić kanapki. Ale teraz liczy się Legia. Nie tylko się nie boimy, ale czekamy na te starcia z niecierpliwością. Nie mamy nic do stracenia. Szczególnie w tych pierwszych spotkaniach u siebie, niesieni przez publiczność, powalczymy.
- A nie jest to trochę urzędowy optymizm, pod publiczkę? Nie boicie się kompromitacji?
- To mamy usiąść i się bać, że do Warszawy przyjedzie Ronaldo, a na Santiago Bernabeu przyjdzie 60-70 tysięcy kibiców? Mówię o sobie - oglądałem ich w telewizji, trzymałem za nich kciuki, ale oni nas nie zjedzą! Nawet ten najsłabszy może kopnąć w tyłek najsilniejszego. Bardzo się cieszę, że przyjdzie nam się zmierzyć z tej klasy piłkarzami.
- Liga Mistrzów Ligą Mistrzów, ale przed wami Ekstraklasa i mecz z Termalicą. W poprzednim sezonie przegraliście w Niecieczy 0:3, a ciebie i Michała Pazdana uznano za winnych tej porażki.
- Chcemy rewanżu i zrobimy wszystko, żeby przywieźć do Warszawy trzy punkty. Rozmawiamy o Lidze Mistrzów, ale cały czas powtarzam, że najważniejsza jest liga polska, bo to tu powinniśmy wygrywać i wrócić na pierwsze miejsce. Za dużo punktów już straciliśmy.
- Po przegranym meczu z Górnikiem Łęczna (0:1) w męskich słowach dałeś wyraz swojej złości...
- To nie tak, że powiedziałem, co czuję, bo obroniłem karnego i uważałem się za najlepszego, a wszyscy inni byli źli. Nie, nie, broń Boże! Jeśli ktoś to tak odebrał, to przepraszam. Puściły mi nerwy. Przeprosiłem, bo nie powinienem tak się zachować, ale to było skierowane do nas, bo za łatwo tracimy punkty. Wszyscy jedziemy na tym samym wózku, wiemy, w jakiej drużynie jesteśmy i mamy świadomość, że każde spotkanie powinno być wygrane.