Na początku września ub. roku jego podopieczni niespodziewanie doznali klęski przy ul. Kałuży, przegrywając z „Pasami” aż 0:3. Ten kubeł zimnej wody wylany na ich głowy miał ogromne znaczenie motywacyjne. Od tamtej pory lider w lidze wygrał 15 spotkań, trzykrotnie remisując i nie przegrywając ani razu!
Przy Limanowskiego zaczęło się jednak od mocnego uderzenia Cracovii. Michał Rakoczy zaskoczył: najpierw Stratosa Svarnasa, odbierając mu piłkę, a potem Zlatana Kovacevicia, pakując mu ją pod brzuchem do siatki. Czyżby krakowska klątwa Rakowa znów miała dać znać o sobie?
Nic z tych rzeczy. Lider tej tak mocny, że – po pierwsze – pozostawił na ławce powołanego do kadry Bena Ledermana, by nie ryzykować pogłębienia jego urazu. Po drugie: mógł sobie pozwolić nawet na zmarnowanie „setki” - Vladislavs Gutkovskis do pustej bramki nie trafił z metra! - a i tak jeszcze przed, zresztą za sprawą Łotysza właśnie, wyrównał stan meczu.
- Wiedzieliśmy, że to druga połowa będzie decydować o wyniku – podkreślał Marek Papszun. I tak było. Najpierw do siatki trafił Bartosz Nowak, kilka minut później zaś z rzutu wolnego kapitalnym strzałem nad murem (z kategorii „spadający liść”) popisał się Ivi Lopez potwierdzając, że snajperski kryzys na przednówku wiosny to już przeszłość (jego strzał zobaczysz pod tekstem). W dorobku ma już osiem bramek i coraz mocniej zgłasza aspiracje do obrony snajperskiej korony!
Kropkę nad „i” postawił Marcin Cebula. To był jego pierwszy gol od chwili powrotu na boiska ligowe po wielomiesięcznej rehabilitacji. - Po reprezentacyjnej przerwie czeka nas duży mecz, którym będzie żyła cała piłkarska Polska. Rozpoczynamy więc „operację Legia” - trener Papszun przypomniał, że w Prima Aprilis jego podopieczni mogą ostatecznie rozstrzygnąć kwestię tytułu mistrzowskiego. Na razie zmierzają po niego bardzo pewnym krokiem.