Potyczka z Legią była dla "Grosika" najważniejszym meczem w sezonie. Pomocnik ma za sobą nieudany pobyt w Warszawie, po którym wielu już skreśliło go jako piłkarza. W sobotę młody skrzydłowy chciał zatem udowodnić, że problemy z hazardem ma już za sobą i teraz koncentruje się wyłącznie na futbolu. Dodatkowo motywował go fakt powołania do kadry, jakie otrzymał od trenera Stefana Majewskiego (53 l.) i obecność na trybunach rodziców - mamy Marzeny i taty Pawła.
800 kilometrów na mecz
Młody piłkarz wytrzymał presję, strzelił dwie piękne bramki i w pojedynkę rozbił wicemistrzów Polski.
- Zrobiłem to, co umiem najlepiej - cieszył się po spotkaniu "Grosik", którego pod szatnię przyszli wyściskać uradowani rodzice. - Cieszę się z ich przyjazdu, bo gdy są na trybunach, to zawsze strzelam bramki. Tak było na meczu młodzieżowej reprezentacji Polski z Finlandią i spotkaniu z Ruchem w poprzednim sezonie. Chyba muszę ich poprosić, żeby zostali w Białymstoku już do końca sezonu - opowiadał.
Nie gorsze humory mieli oczywiście państwo Grosiccy.
- Jechaliśmy pociągiem ze Szczecina 800 kilometrów, ale było warto - stwierdziła mama piłkarza. Występ Grosickiego odnotował z pewnością selekcjoner Majewski.
- Przede mną tydzień treningów we Wronkach i zobaczymy, jak to będzie. Liczę, że w Pradze dostanę chociaż 10 minut szansy - mówił skromnie Kamil.
Zabrakło charakteru
Z szatni Jagiellonii po meczu słychać było gromkie: "Jaga, Jaga, Jaga"! Tymczasem piłkarze Legii opuszczali klubowy budynek po cichu, ze spuszczonymi głowami. Dostało im się mocno od Jana Urbana (47 l.).
- Pokazaliśmy, że jesteśmy drużyną, która nie umie grać ostro, a jeśli ktoś tego nie potrafi, to niech zapomni o piłce. Tu trzeba pokazywać charakter, a tego nam zabrakło - grzmiał trener stołecznej drużyny, która w Białymstoku nie tylko straciła dwa gole, ale i Bartłomieja Grzelaka (28 l.). Napastnik, który tydzień temu zagrał po raz pierwszy po 10-miesięcznej przerwie, doznał kolejnej kontuzji.