Zawodnik to obcokrajowiec. Zaraził się najpewniej od swoich bliskich, którzy przylecieli do niego w odwiedziny. Piłkarz, jak cała drużyna, przechodzi regularnie testy. I jedno z tych badań dało pozytywny wynik. Badanie powtórzono dla pewności i niestety nie było już żadnych wątpliwości. Zawodnik został zaatakowany przez wirusa.
Z uwagi na inne okoliczności piłkarz w tym czasie i tak był odizolowany od reszty zespołu, więc nie zaraził nikogo innego. Sanepid skierował go na kwarantannę. Dodajmy, że sportowiec przez cały czas czuł się dobrze, nie miał też żadnych objawów.
W końcu minął czas trwania kwarantanny. I zaczęło być dziwnie. Bo Sanepid wypuścił zawodnika z domu. Piłkarz d tego czasu funkcjonuje, jak każdy inny człowiek: chodzi do sklepu, spaceruje itd. Rzecz w tym, że badania wykazują, że... ciągle jest nosicielem koronawirusa!
Dla sanepidu więc jest osobą, która nie zaraża. Może funkcjonować w społeczeństwie i nie stanowi zagrożenia. A wszystko w zgodzie z ostatnimi zaleceniami Światowej Organizacji Zdrowia W skrócie: jeśli ktoś po 10 dniach kwarantanny czuje się dobrze i nie zaraża to nie ma potrzeby izolacji.
Mimo to, nie trenuje z zespołem, nie mówiąc już o występowaniu w meczach.
Bo inaczej niż Sanepid sprawę widzi Zespół Medyczny przy Polskim Związku Piłki Nożnej.
Otóż klub, w którym występuje zawodnik, poprosił Zespół Medyczny o opinię. Tak, aby nie wpuszczać do szatni zawodnika na własną odpowiedzialność. - Zespół Medyczny zaś nie odpowiedział jednoznacznie. Zasugerowali, aby odczekać jeszcze jakiś czas, dla bezpieczeństwa - mówi nam klubowy działacz.
Piłkarz ma co kilka dni robione testy. Na razie wszystkie są pozytywne. Wirus nie jest jeszcze dobre rozpoznany, a taka sytuacja zdarzyła się po raz pierwszy. - Zespół Medyczny powiedział też, że "negatywizacja wirusa" (czyli wydalanie resztek wirusa z organizmu) powinna trwać do 8 tygodni. Wierzymy jednak, że zawodnik wróci szybciej do treningów - słyszymy.