Przez 21 minut wracający do najwyższej klasy rozgrywkowej po I-ligowej karencji ŁKS z rozmachem atakował bramkę "Kolejorza". A potem... Lech, który cierpliwie odpierał te ataki, w 9 minut zdobył trzy gole. Najpierw świetne podanie Możdżenia wykorzystał Artiom Rudnev. Potem zdenerwowany obrońca Stefańczyk trafił do własnej siatki, a chwilę potem Stilić popisał się kapitalnym uderzeniem z dystansu.
Z łodzian z sykiem uszło powietrze. Po przerwie próbowali zdobyć honorowe trafienie, ale Rudnev był tego dnia bezwzględny. Najpierw wykorzystał podanie prezent Romańczyka, za moment podarunek od sędziego, który zaliczył mu gola, mimo że rykoszet od poprzeczki nie przekroczył linii.
Może to brzmieć jak paradoks, ale w tym meczu ŁKS... zostawił sporo dobrych wrażeń. To ambitna drużyna, pełna wigoru, choć fatalnie zorganizowana w obronie. Lech wykazał się zabójczą skutecznością, ale z pochwałami trzeba poczekać. Beniaminek okazał się "pochyłym drzewem".