„Super Express”: - Piłkarze Śląska swym fanom i klubowym legendom nie szczędzą nerwów...
Waldemar Prusik: - Emocje są bardzo duże. Wolałbym, żeby do Wrocławia wciąż przyjeżdżały takie firmy, jak Legia, Lech, Górnik czy Pogoń, a nie niektóre drużyny pierwszoligowe dopiero „na dorobku”. Wrocław zasługuje na to, by tu była ekstraklasa, choć mocno zawiedziony jestem faktem, że to już drugi z rzędu tak słaby sezon w wykonaniu Śląska
- Pańska diagnoza tego stanu rzeczy?
- W zeszłym sezonie udało się utrzymać tylko dlatego, że w końcówce sezonu krakowska Wisła przegrała kilka ważnych spotkań. Nie wyciągnięto jednak u nas żadnych wniosków. Dobór zawodników – i trenerów! – nie był trafiony.
- Co zatem było błędem w przypadku budowania kadry?
- Dobór zawodników o bardzo podobnej charakterystyce, zwłaszcza do drugiej linii. Mecze się wygrywa – i przegrywa! - w środku pola. Owszem, jest paru graczy nieźle radzących sobie w ofensywie, za to ewidentnie brak mi tych, którzy potrafiliby grać w defensywie. I stąd spory problem Śląska w grze defensywnej. Bo sami obrońcy, bez wsparcia pomocników, a czasem i napastników, nie są w stanie wybronić meczu.
- Dużym zaskoczeniem było „wezwanie pod broń” 37-letniego Mariusza Pawelca, który w II-ligowych rezerwach Śląska był grającym asystentem trenera. To też świadectwo słabości gry obronnej całego zespołu, o której pan mówi?
- Chyba nawet sam Mariusz nie spodziewał się tego, że może jeszcze być brany pod uwagę jako piłkarz ekstraklasowy. Na razie przesiedział dwa mecze na ławce rezerwowych, ale tak całkiem nie wykluczyłbym scenariusza, w którym go zobaczymy w końcówce sezonu na boisku.
- Największe dziś – pana zdaniem – atuty wrocławian, to?
- John Yeboah bardzo dużo daje w grze ofensywnej. Znane są doskonale jego walory indywidualne, swoim dryblingiem potrafi zrobić wiele zamieszania w defensywie rywali. Erik Exposito też zagrał wreszcie na poziomie, którego się od niego oczekuje. Ale nie wolno zapominać o grze defensywnej. Na niej trzeba się skupić, a w przodzie liczyć przede wszystkim na tych dwóch zawodników, na ich kreatywność.
- A widzi pan w zespole prawdziwego lidera? Człowieka, który nie tylko umiejętnościami, ale i charakterem jest w stanie zmotywować kolegów?
- Nie potrafię kogoś takiego wskazać. Brakuje mi zawodników, którzy by się utożsamiali z klubem. Zawsze podejście tych, którzy się wychowali w klubie, są z nim związani emocjonalnie, jest inne, niż „najemników”. Na lidera – wracając do pytania - nadawałby się być może Hiszpan Nahuel Leiva: ostatnio strzelił ładną bramkę, potrafi też z piłką „szarpnąć”, fajnie podać. Ale mam wrażenie, że ma problemy kondycyjne i deficyty we wspomnianej grze defensywnej. Cóż, trener Magiera ma nad czym myśleć…
- Ale pan wciąż wierzy w pomyślny finał sezonu. Na czym opiera pan swą nadzieję?
- Na… osobie trenera Jacka Magiery, który – co było widać w dwóch ostatnich meczach – pozbierał zespół mentalnie i taktycznie. Już spotkanie w Białymstoku było do wygrania, gdyby nie zupełnie bezmyślny faul Garcii. Potem był ewidentnie widoczny krok do przodu w potyczce z Wisłą Płock. We wcześniejszych spotkaniach nie widziałem walki, agresji. Mecz z Płockiem wyglądał już nieźle pod tym względem.
- Gdyby Magiery w marcu 2022 nie pogoniono z klubu, Śląsk byłby w innym miejscu?
- Myślę - porównując styl zespołu za jego poprzedniej kadencji z grą z okresu pracy jego dwóch następców – że gdyby mu wtedy nie podziękowano, dziś nie drżelibyśmy o ligowy los Śląska.