Pierwsza połowa to męczarnie Legii i oglądających jej żałosne poczynania kibiców. Podopieczni Macieja Skorży mieli dużo szczęścia, że nie stracili jako pierwsi gola, bo w 19. minucie Marcin Budziński zmarnował sytuację sam na sam. Niewykorzystane sytuacje się mszczą, a w rolę okrutnego mściciela wcielił się... japoński arbiter. W 39. minucie Ivica Vdoljak zmarnował idealną sytuację, strzelając zbyt lekko. Jednak kiedy bramkarz Norbert Witkowski pewnie złapał piłkę, sędzia podyktował rzut karny. O co chodziło Japończykowi? Powtórki pokazały, że Miro Radović z Legii faulował Marciano Brumę, a kiedy powalił go na boisko, ten w rewanżu pociągnął go za koszulkę.
Karnego „z kapelusza” na bramkę zamienił Vrdoljak. Zresztą Masaaki Toma cały mecz prowadził tak, jakby wcześniej opił się sake. I pomyśleć, że PZPN sprowadził arbitrów z Japonii, żeby podnieść poziom sędziowania... W poprzedniej kolejce Arka przegrała 0:2 w Bytomiu, tracąc dwie kuriozalne bramki. Tym razem było jeszcze gorzej. Po „japońskim horrorze” w 81. minucie nie popisał się Witkowski, który po strzale Bruno Mezengi z ostrego kąta wepchnął sobie piłkę do siatki. Jakby tego było mało, w ostatniej minucie spotkania bramkarz Arki znów się skompromitował. Po strzale z rzutu wolnego Tomasza Kiełbowicza tak nieudolnie próbował złapać piłkę, że ta wygięła mu palce i wpadła do bramki.