- Sukces mnie nie zmienił. Pozostałem sobą, bo wiem, że radość od rozpaczy dzieli cienka granica. Gdy jesienią zostaliśmy liderem ligi, skakałem z radości. A następnego dnia dowiedziałem się, że zmarł tata. Dlatego nie ekscytuję się i z pokorą przyjmuję wszystko, co mi zsyła Bóg - twierdzi trener Korony Kielce Leszek Ojrzyński (40 l.).
"Super Express": - W jednym z wywiadów trener bramkarzy Korony Maciej Szczęsny powiedział, że jak zdobędziecie mistrzostwo Polski, to on zajmie się szydełkowaniem. Bo to znaczyłoby, że nie zna się na sporcie. Szczęsny może już uczyć się szydełkować?
Leszek Ojrzyński: - Do tego jeszcze daleka droga. W przeciwieństwie do możnych ligi mamy niewielu klasowych zawodników, kadra jest mała. W przypadku kartek lub kontuzji może nam zabraknąć ludzi do gry. Ale... marzenia nic nie kosztują. No to marzę, by po sezonie kupić Maćkowi szydełko.
- Gdyby Korona zdobyła mistrzostwo Polski, byłaby to sensacja dekady
- Nie dajmy się zwariować! Na razie cieszmy się z utrzymania w Ekstraklasie, mamy 34 punkty i spadek już nam nie grozi. Ale przed nami jeszcze 10 meczów i wszystko może się zdarzyć. Także odprężenie i obniżka formy. Dlatego dziś nie zadeklaruję, że gramy o mistrzostwo czy puchary. Takie szumne deklaracje mogą tylko zaszkodzić drużynie. Musimy zasuwać, a nie myśleć o zaszczytach.
- Zwycięstwa Korony nad Wisłą, Legią czy Śląskiem to superreklama dla jej trenera. Będzie pan mógł przebierać w ofertach.
- Nie myślę o tym, naprawdę. Dobrze mi w Kielcach, a poza tym... dziś człowiek jest na topie, klepią go po plecach, a jutro nikt o nim może nie pamiętać. Dlatego z pokorą przyjmuję to, co zsyła mi Bóg. Każdy sam niesie swój krzyż. Dostałem już tyle razy w kość od życia, że uodporniłem się nie tylko na ciosy, ale i na pochwały.