- Na Śląsku z Legią wygrać chce każdy! Nie ma w tym nic mistycznego; jest za to wyjątkowość takiego wydarzenia i dodatkowa adrenalina - Rafałowi Górakowi zdarzało się grywać przeciwko stołecznej ekipie w roli piłkarza, więc emocje wzniecane przez wizytę „wojskowych” na Górnym Śląsku zna z doświadczenia. Jesienią przy Łazienkowskiej jego podopieczni odebrali od legionistów surową lekcję skuteczności. Ostatnie wyniki katowiczan – a zwłaszcza Nowa Bukowa, jawiąca się twierdzą – rodziły jednak w kibicach szczelnie wypełniających trybuny nadzieję na to, że po 25 latach czekania na domowy sukces z Legią uda się ową wygraną osiągnąć.
Motywacji katowiczanom więc na pewno nie brakło. Brakło za to – jak się wydaje – koncentracji, i to w kluczowym miejscu boiska: we własnej „szesnastce”. Już w 12. minucie defensorzy katowiccy pozwolili Claude’owi Goncalvesowi na „rogala” w kierunku długiego rogu ich bramki: piłka otarła się o zewnętrzną część słupka. Drugiego ostrzeżenia już nie było…
Wszystko zaczęło się od gapiostwa Lukasa Klemenza i przytomności Luquinhasa, który zgarnął katowiczaninowi piłkę. Strzał Ryoyi Morishity został jeszcze przez Dawida Kudłę obroniony, poprawka Goncalvesa była już nie do zatrzymania.
To był potężny „prawy prosty”, który mocno zamroczył gospodarzy. Niespełna trzy minuty później najpierw Oskar Repka, a potem znów wspomniany Klemenz, jakby z obawą przed możliwością spowodowania karnego cofali nogę w walce o piłkę. A goście w tych zwarciach szli jak po swoje i swoje osiągnęli: Ilja Szkurin podwyższył na 2:0.
Błyskawiczne dwubramkowe prowadzenie dało legionistom komfort kontrolowania gry niemal do końca 1. połowy. Niemal, bo w samej końcówce tej odsłony – jakby uprzedzając spodziewane „kazanie” w szatni od trenera Góraka – sygnał do odwrócenia ról dał kapitan GieKSy. Arkadiusz Jędrych zawędrował w okolice „szesnastki” gości i przymierzył w światło bramki: Kacper Tobiasz był jednak na miejscu.
Na drugą część gry katowiczanie wyszli ze sporym zastrzykiem adrenaliny, który po niewiele ponad kwadransie przyniósł im gola kontaktowego: Filip Szymczak, zastępujący wykartkowanego Sebastiana Bergiera, zamienił na bramkę precyzyjną centrę Borjy Galana.
Gospodarze „zwietrzyli krew” i zrobiło się widowisko „palce lizać”. Kudła bronił strzał wracającego po kontuzji Marca Guala, Tobiasz z kolei łapał piłkę po uderzeniu Nowaka. W 75. minucie wydawało się, że będzie 2:2: ostatecznie – po strzale Oskara Repki – piłka zatrzymała się na poprzeczce legijnej bramki. W rewanżu Szkurin przedarł się przez rozrzedzone katowickie zasieki, ale w sytuacji „jeden na jeden” dał sobie wyjąć piłkę spod nóg Kudle!
W doliczonym czasie gry kropkę nad "i" postawił u gości wspomniany Gual. Wygraną w Katowicach legioniości mentalnie podbudowali się znacząco przed najważniejszym dla nich meczem końcówki sezonu, czyli wspomnianym finałem Pucharu Polski.
GKS Katowice – Legia Warszawa 1:3 (0:2)
0:1 Goncalves 15. min, 0:2 Szkurin 18. min, 1:2 Szymczak 63. min, 1:3 Gual 90+3. min
Sędziował: Karol Arys. Widzów: 14611.
Katowice: Kudła – Czerwiński, Jędrych, Klemenz (80. Kuusk) – Wasielewski (24. Gruszkowski), Repka, Kowalczyk, Galan – Błąd (64. Drachal), Nowak – Szymczak (80. Marzec)
Legia: Tobiasz – Kun, Ziółkowski Ż (70. Pankov), Kapuadi, Kun – Oyedele Ż (78. Augustyniak) – Morishita, Elitim (65. Chodyna), Goncalves, Luquinhas (66. Gual) – Szkurin (79. Biczachczjan)
