Super Express”: - W jednym z meczów Ekstraklasy osiągnąłeś prędkość 34,20 km/h. Twoja szybkość to kwestia naturalnych predyspozycji?
Lubambo Musonda: - Myślę, że szybkość odziedziczyłem po ojcu. Też trochę grał w piłkę, też był bardzo szybki, ale w pewnym momencie zrezygnował ze sportu, postawił na naukę, a potem jako księgowy zaczął pracować dla zambijskiego rządu. A ten wynik, nieco ponad 34 kilometry, to nie jest szczyt moich możliwości. Jestem go w stanie jeszcze poprawić. A może już kiedyś szybciej pobiegłem? Tylko że nie zawsze, nie przy wszystkich okazjach, miałem te sprinty mierzone. No, ale w sumie nieważne, ten wynik na pewno jest jeszcze do "podkręcenia".
- W Śląsku jest jeszcze jeden bardzo szybki zawodnik, Mateusz Cholewiak. To który z was jest szybszy?
- Oczywiście, że ja! (śmiech).
- A przydała ci się kiedyś ta szybkość poza boiskiem?
- Wiele razy, ale lata temu. Jako dziecko, w Lusace, miałem z kolegami taką zabawę: drażniliśmy miejscowe psy, a potem w nogi! Wtedy okazywało się który z nas jest naprawdę szybki. Ja jestem, bo nigdy żaden pies mnie nie dopadł i nie ugryzł (śmiech).
- W sobotę będziesz mógł pokazać szybkość na Łazienkowskiej. Jak nastrój przed meczem?
- Bardzo dobry. O Legii słyszałem jeszcze przed przyjazdem do Polski, widziałem ją w Lidze Mistrzów i w Lidze Europy. Szykuje się fajny mecz. Ja już trochę dobrych spotkań zagrałem, ale mam nadzieję, że to najlepsze będzie właśnie na Legii. A czy jesteśmy w stanie im się postawić? Oczywiście, że tak. Po to tam jedziemy.
- Jesteś zawodowym piłkarzem, ale marzenia w dzieciństwie miałeś zupełnie inne…
- Przez lata myślałem, że zostanę księdzem. Byłem ministrantem, moje plany były związane z Kościołem. Służyłem do mszy, angażowałem się bardzo mocno. Okazało się jednak, że Bóg miał dla mnie inną rolę w życiu. Bo ja to właśnie tak widzę: w dużej mierze to Bóg decyduje. I to, że jestem teraz tu, w Śląsku, to też za Jego sprawą. A wracając do życiowych wyborów. Skoro nie kapłaństwo, to pojawiła się piłka. Zaczynałem karierę w akademii Kalushy Bwayli, najlepszego piłkarza w historii Zambii. To idol Zambijczyków, natomiast z obecnych piłkarzy, w sensie ogólnoświatowy, to wiadomo – dla mnie nie ma lepszego od Leo Messiego. Natomiast co do moich piłkarskich korzeni: pierwsze kroki były więc u Bwayli, zresztą tam były wszelkie roczniki, od najmłodszych po seniorów, którzy grali w czwartej lidze...
- Bwayla kojarzy się z najlepszym okresem zambijskiej piłki, ale wszyscy pamiętamy też tragedię waszej drużyny narodowej, która zginęła w katastrofie lotniczej. Na pokładzie był między innymi Derby Mankinka, były piłkarz Lecha Poznań...
- Nie było tam żadnych członków mojej rodziny, czy naszych znajomych. Ale oczywiście, jak każdy Zambijczyk, znam nazwiska wszystkich, którzy tam zmarli. Do dziś o nich pamiętamy, o miejscu, gdzie doszło do tej tragedii, o miejscu gdzie zostali pochowani. To bardzo bolesny moment w naszej historii. To byli świetni piłkarze, tamten zespół był jednym z najlepszych w naszej historii. To były właśnie czasy Kalushy Bwayli.
- Obecne pokolenie ma szansę do tych czasów nawiązać? Jesteś reprezentantem Zambii. Wierzysz, że kiedyś znajdziesz się na mistrzostwach świata?
- Ale ja już byłem na mundialu. W RPA, w 2010 roku.
- Nie bardzo rozumiem. Przecież wtedy miałeś 15 lat, a przede wszystkim - Zambia nie brała w nich udziału...
- Tak, ale... Byłem w RPA na turnieju Coca-Coli, dla zespołów juniorskich z różnych krajów. Przy okazji nagrodzono nas w ten sposób, że mogliśmy wziąć udział w mistrzostwach świata. Mieliśmy konkretną rolę do wypełnienia.
- Czyli jaką?
- Nieśliśmy flagi, te, które zawsze się trzyma przed rozpoczęciem meczu. Miałem okazję być na dwóch spotkaniach, dwóch afrykańskich zespołów. I powiem szczerze: to niesamowite - dotknąć atmosfery mundialu od środka, stanąć tam przed tymi wszystkimi ludźmi. Coś niepowtarzalnego. Dlatego bardzo chciałbym wrócić kiedyś na mistrzostwa świata już jako piłkarz. Teraz mamy młodą reprezentację, ale wierzę, że utalentowaną na tyle, aby za jakiś czas na taki mundial pojechać.
- Droga do kadry wiedzie przez dobre występy w Śląsku. Jak się zaaklimatyzowałeś w drużynie?
- Choć adaptacja w nowym kraju nigdy nie jest łatwa, to nie narzekam. Są tu we Wrocławiu ludzie, którzy sprawiają, że jest mi łatwiej, że dobrze się tu czuję.
- Ale mówisz "nie jest łatwa". To co jest dla ciebie w Polsce najtrudniejsze?
- Język. Zdecydowanie. Jest chyba nawet trudniejszy niż ormiański, którego starałem się uczyć, grając w Armenii. Za to z klimatem jest odwrotnie. Bardziej mi pasuje ten polski. W Armenii jak już zaczęło na przykład sypać śniegiem, to mogło sypać dzień, dwa lub tydzień. W Polsce pod tym względem jest lepiej.
- Wspomniałeś kwestie językowe. Czy twoje imię, Lubambo, w twoim ojczystym języku, coś oznacza?
- Tak. W moim języku to słowo znaczy „żebro”.
- "Żebro"?
- W kontekście religijnym - że z żebra Bóg potrafił stworzyć nowe życie. Mam też inne imię - Silas. To postać ze Starego Testamentu.
- Czyli Bóg cały czas się w twoim życiu przewija...
- Tak. Choć nie zostałem księdzem, religia jest dla mnie ważna. A w szerszym kontekście: wartości ludzkie bym powiedział. Jednym z moich celów na przyszłość jest na przykład działalność charytatywna. Chcę pomagać tym, którym w życiu, z różnych powodów, jest ciężko. Zresztą, już coś robię w tym kierunku, czasem kupuję żywność czy ubrania dla uboższych mieszkańców Lusaki. Ale w przyszłości chciałbym to robić na dużo większą skalę. Ja pochodzę z licznej, ale szczęśliwej rodziny. Mam dwóch braci, pięć sióstr. I wszyscy wzajemnie się wspieramy, choć robimy różne rzeczy, ja jestem jedynym sportowcem w rodzinie. Mogę tylko podziękować Bogu za taką rodzinę. O zawodzie taty mówiłem, ale mama, poza wychowaniem nas, też pracowała - w administracji szpitala w Lusace. Bóg oszczędził mi traumatycznych przeżyć, nigdy nie spotkało mnie nic złego, coś, po czym musiałbym się długo podnosić. Ale wiem przecież jaki jest świat, że nie wszyscy mają tyle szczęścia co ja. I właśnie dlatego chcę pomagać. Podać rękę, która może pomóc komuś wstać. W różnym rozumieniu tego słowa.
Lubambo Musonda ze Śląska: Najlepszy mecz w karierze? Mam nadzieję, że to będzie ten z Legią
Lubambo Musonda (24 l.), nowy nabytek Śląska, bardzo szybko zaaklimatyzował się we Wrocławiu. Szybkość to zresztą jego wielka zaleta, jest jednym z najlepszych pod tym względem graczy Ekstraklasy. W sobotni wieczór niedoszły ksiądz z Lusaki będzie chciał błysnąć na Łazienkowskiej. – Mam nadzieję, że zagram tam najlepszy mecz w dotychczasowej karierze – mówi nam Musonda.