To był ważny dla Górnika sukces, po trzech kolejnych porażkach ligowych. I nie tylko dla Górnika jako zespołu. Trener Bartosch Gaul, który parę razy całkiem otwarcie odniósł się do problemów, jakie napotkał przy budowie drużyny, też bardzo potrzebował tego zwycięstwa w atmosferze zwyczajowego w Zabrzu „polowania na czarownice”. Podolskiemu – słuchając jego słów, można taki wniosek wysnuć – też najwyraźniej nie podobają się objawy niecierpliwości wobec dopiero tworzonej drużyny i jej wyników.
„Super Express”: - Po trzech ligowych porażkach to było zwycięstwo „na przełamanie”? Bardzo potrzebne?
Lukas Podolski: - Nie panikujmy! Sezon przed nami wciąż długi, my na dodatek mamy jeszcze jeden mecz zaległy (z Lechią, zostanie rozegrany 18 listopada – dop. aut.). Każdy wie, jak wygląda tabela ekstraklasy: wygrasz raz – jesteś w środku stawki, wygrasz dwa razy – jesteś u góry, blisko czołówki. Owszem, ostatnie spotkania – wynikowo – nam się nie udały, ale mecz z Lechem, mimo porażki, był już krokiem do przodu. Choć oczywiście wciąż dużo pracy przed nami. Jest ciągle wiele chaosu, sporo zawodników dołączyło do nas w końcówce okienka transferowego. Trener nie ma łatwo, my też – zmian w stosunku do poprzedniego sezonu jest przecież bardzo wiele. Trzeba pracować. Kiedy jest nowy zespół, nowy trener, nowi zawodnicy – szuka się mieszkania, i szuka się... swojego stylu gry. Nie jest łatwo. Na to potrzeba trochę czasu. Ludzie, co nie rozumieją piłki, tego nie wiedzą.
- Ile tego czasu potrzeba, byście wreszcie mogli zagrać mecz i powiedzieć: „To było to!”?
- Ale takie mecze już były. Tak naprawdę tylko pierwsza połowa ligowego spotkania ze Śląskiem była katastrofalna. W innych meczach – nawet przegranych – biegaliśmy dużo, graliśmy mocno, pressowaliśmy rywali. Statystyki to potwierdzają. Owszem, czasem nie wpadają nam bramki mimo dobrych sytuacji; do tego VAR, który nam nie pomaga, i o którym nawet nie warto mówić... Nie jest łatwo. Przyjdzie jednak lepszy czas dla nas.
- Tyle że runda wam się za chwilę skończy!
- Ale jest jeszcze druga! My nie mamy celu, by grać o puchary. Musimy wywalić z głowy, że będziemy grać gdzieś u góry. Będziemy raczej grać sobie spokojnie w środku tabeli, choć na razie jeszcze jesteśmy ciut niżej... Trzeba walczyć, by wejść trochę wyżej. Owszem, chcielibyśmy wspaniałej serii zwycięstw: i klub, i drużyna, i ja. Ale patrząc realnie, nie możemy mówić, że będziemy grać o Ligę Europy. Kto tak myśli, nie zna się na piłce.
- W ekstraklasie o puchary nie powalczycie. Ale w Pucharze Polski dzielą was od tego raptem cztery mecze!
- Fajnie, że w Katowicach się obudziliśmy w II połowie i o tym sobie przypomnieliśmy. Ale to też nie jest łatwe. Zobaczymy, jakie będzie losowanie (w piątek, 21 października, o godz. 12.00 – dop. aut.).
- Wolałby pan Legię na przykład czy jednak jakiegoś rywala z niższej półki w 1/8 finału?
- Nigdy nie emocjonowałem się losowaniami: ani w pucharach, ani w reprezentacji, nawet na mundialu. Kto przyjdzie, ten przyjdzie...
- Zdarzało się już panu dziękować po meczu kibicom nie na trybunach, ale przy płocie stadionowym?
- Dziwne to... Najważniejsze, że kibice zawsze oddają klubowi całe serce: na stadionach i poza nimi. Jeżeli mimo tego, że w piątek muszą iść do pracy, potrafią przyjść w czwartkowy wieczór pod stadion i być choćby w ten sposób ze swą drużyną, to jest to coś dobrego. Szkoda, że nie było ich na trybunach, ale... tak czasami bywa.