„Super Express”: - Trzeba przyznać, że zbudowaliście w Zabrzu pasjonującą opowieść wokół pańskiego nowego kontraktu; kolejne wpisy w social mediach sugerowały inne rozwiązanie. Co zdecydowało na „tak”?
Lukas Podolski: - Stwierdziłem, że lepiej grać dalej i ewentualnie przestać, kiedy przyjdzie „ten” moment, niż skończyć za wcześnie i po paru tygodniach lub miesiącach żałować decyzji. Oczywiście pomysłów było wiele: jest rodzina, są dzieci, życie bez piłki też jest fajne. Ale ja… kocham tę piłkę. Kopię ją całe życie, więc po prostu chciałem grać dalej. Teraz jest przerwa, po wakacjach rozpocznę przygotowania do nowego sezonu.
- Forma przygotowania kibiców na tę wiadomość była pańskim pomysłem?
- Dzięki Bogu jakiś czas temu nastąpiło wiele zmian w klubie i wszystko wygląda naprawdę dobrze. Trzeba iść do kościoła i się pomodlić, że one nastąpiły! Dotyczy to także marketingu. Pamiętacie wszyscy, że kiedy tu przyszedłem, od razu chciałem, by moją obecność wyciskać jak cytrynę. Teraz, po takich akcjach, widać, że ludzie, którzy siedzą w klubowych biurach, myślą dzień i noc, jak ten klub rozwinąć. Fajne zdjęcia, fajne filmy wideo... I dobrze. Ale ja zawsze jestem taki, że nie dam nikomu spokoju. Trzeba dalej to wszystko nakręcać, robić kolejne kroki do przodu.
- Zawsze podkreślał pan, że wpływ na pańskie decyzję mają najbliżsi. Teraz też zabrali głos w temacie przedłużenia umowy?
- Nie było nikogo w rodzinie, kto powiedziałby: „Zostaw to, nie męcz się”. No, może prawie nikogo, bo czasami ojciec mawiał: „Olej to. To wszystko polityka, a oni nie doceniają tego wszystkiego, co tam wkładasz”. Ale mama z kolei powiedziała: „Masz charakter jak ja. Więc jak czujesz, że masz siłę, możesz grać dalej”. Wielu zawodników – moich przyjaciół i znajomych, którzy już pokończyli kariery – też mówiło: „Graj tak długo, jak umiesz, bo to najfajniejsza rzecz na świecie”. Wielu z nich kończyło z powodu kontuzji. Ja jestem zdrowy, więc chcę sprawdzić, co nowy sezon przyniesie. Nie wiem, czy będę grać tak dużo, jak w dotychczasowych sezonach. Ale skoro mam równolegle zająć się budowaniem Górnika poza boiskiem, mogę jeszcze spróbować sił i na nim.
- Po odwołaniu prezydent Zabrza w referendum, proces prywatyzacyjny – a więc i pańskie „budowanie” – może zostać odłożone w czasie. Starczy panu cierpliwości?
- To nie jest tak, że mam w d… to, co się wciąż w tym mieście dzieje, ale uwierzcie mi, że w ostatnich tygodniach myślałem raczej o tym, czy zostać na boisku, czy nie. Ale potwierdzam, że wciąż jestem zainteresowany kupnem Górnika. A że w Zabrzu wciąż są ludzie, którzy próbują prowadzić różne rozgrywki, nie chcą odpuścić polityki wokół klubu? Cóż, w tej materii nie mogę niczego zrobić. Może poza powtarzaniem, że mam osoby, które chcą w Górnika zainwestować. Miasto zaś – mówmy szczerze – co prawda jest wciąż właścicielem, ale w tej chwili dorzuca do klubu okrągłe zero złotych.
- Te osoby, które ma pan za swymi plecami, wytrzymają cierpliwie „w blokach”?
- Mam taką nadzieję. I ta nadzieja dotyczy zarówno potencjalnych inwestorów, sponsorów, piłkarzy wyrażających przyjścia do Górnika. Wielu z nich czyta, jak wygląda obecna sytuacja; że znów polityka próbuje się włączać do klubu. Wierzę, że ich to nie przestraszy. Generalnie cierpliwość będzie potrzebna, nawet po prywatyzacji. Każdy w Górniku marzy o pucharach, o piętnastej gwiazdce. Ale ja nie mogę tu dzisiaj powiedzieć, że startujemy w nowy sezon i na pewno będziemy walczyć o te cele. Budować trzeba z głową, powoli. Żeby nie było długów, żeby wszystko się sensownie układało.
- A dziewiąte miejsce - po remisie 1:1 z Koroną - w zakończonym właśnie sezonie jak pan ocenia?
- Wiadomo, im wyżej, tym większa jest kasa. Ale w ostatecznej analizie nie ma to takiego znaczenia. Co innego by było, gdyby klub – jak Legia czy Pogoń – zaznaczał od początku, że gra o wielkie cele, a kończy właściwie z niczym. Wtedy możesz siedzieć z głowami nisko zwieszonymi. U nas nie ma ku temu powodów. Siódme, ósme, dziewiąte… - różnica jest niewielka.
- Zaprosi pan cały zespół do swojej restauracji w Zabrzu?
- Na razie nie. Zaraz lecę do Kolonii, gdzie mam parę spraw do załatwienia. Potem obowiązki wobec sponsora na finale Ligi Mistrzów, urodziny (4 czerwca – dop. aut.). Dopiero potem będzie chwila na odpoczynek, ale z najbliższymi. W Turcji trochę sobie herbaty popiję – bo alkoholu nie ruszam, trochę sobie kebabów podjem. Już się na to cieszę. A potem wrócę i… trzeba będzie dalej atakować.
- Doczeka się pan w przyszłym sezonie wspólnych treningów w zespole seniorów z synem Louisem?
- Musi na takie zaproszenie zasłużyć. To jest mu syn, ja go kocham, wspieram go, ale nie jest tak, że się obrażę, jak nie będzie piłkarzem. I nie oczekuję dla niego bonusów z tego powodu, że jest moim synem, że nosi moje nazwisko.
