Mylicie się, moi drodzy. Klub sportowy to sztafeta pokoleń, kontynuowanie tradycji. Niestety, to, co jest oczywiste w Anglii czy Niemczech, z trudem przebija się w Polsce.
Inny wielki warszawski klub, Legia, proponował kiedyś wybitnemu piłkarzowi i trenerowi tejże Legii, aby kupił karnet na mecze ligowe. Paweł karnet kupił, ale żal pozostał.
Wielkim kibicem Legii jest od 60 lat Andrzej Bobowski, znany wszystkim "król polskich kibiców". To chyba jedyny Polak, który na własny koszt obejrzał wszystkie mecze reprezentacji w minionym półwieczu, jeździł autostopem i trzecią klasą (naprawdę!) osobowego pociągu w RPA, aby obejrzeć kolejny mecz. Jest polskim odpowiednikiem "Manolo" - legendy hiszpańskich kibiców. W podzięce został posłany na drzewo, gdy poprosił o bilety na EURO. Bo przecież "Bobo" nie przyniesie nikomu głosów w wyborach, podobnie jak "Pekin" nie odda całej emerytury na kibicowskie oprawy. Smutnych dożyliśmy czasów.
UEFA pochwaliła się sukcesem polsko-ukraińskiego EURO. Podliczyła zyski i frekwencję, podłechtała kibiców i wolontariuszy. Z kolei prezes Lato oznajmił, że startuje w wyborach, ponieważ organizacja EURO była wielkim jego i PZPN sukcesem.
W przesłaniu od UEFA nie było o tym ani słowa. Przeoczenie czy rzeczywista ocena zasług? A może należało zareagować, gdy Wielki Franz bajdurzył o "pace, jakiej nigdy jeszcze nie mieliśmy" i "niepękaniu przed nikim".
Właśnie brak reakcji i kontroli nad selekcjonerem sprawił, że mówienie o związkowym sukcesie na EURO budzi lekkie zdziwienie.