- Cieszę się z bramki. „Mało ich mam od początku sezonu” – Piasecki przed kamerami i wyciągniętymi w jego stronę mikrofonami stanął po meczu z Cypryjczykami z uśmiechem, ale i świadomością, że u progu sezonu boiskowa robota – ta najważniejsza dla napastnika, czyli zdobywanie goli - idzie mu opornie. W oficjalnych starciach (a ma ich na koncie Raków w tym sezonie już osiem – Superpuchar, ekstraklasa i eliminacje Champions League) uzbierał je tylko dwa. Jego konkurent, Łukasz Zwoliński, ma w dorobku pięć trafień.
- Napędza nas obu ta rywalizacja. I jest fajna, bo na zdrowych zasadach – podkreśla „Piasek”, komentując porównanie liczb obu napastników. Ale też przypomina, że w Rakowie od napastnika wymaga się znacznie więcej, niż tylko pakowanie piłki do siatki. - Rozliczani jesteśmy nie tylko z goli, ale i – a może przede wszystkim – z pracy dla drużyny. Bramki są tylko dodatkiem do naszej gry – dodaje.
A jednak nie zmienia to faktu, że każde trafienie mocno poprawia mu humor. Tak było i z tym wtorkowym. - Po pierwsze muszę coś „odpalić” Marcinowi – Piasecki przywoływał Marcina Cebulę, który odważnym rajdem indywidualnym wywalczył „jedenastkę” dla Rakowa. - Podziękować muszę też Franowi [Turodowi], że oddał mi tego karnego – dorzucał. Egzekutorem pierwszego wyboru w przypadku „wapna” jest właśnie chorwacki wahadłowy. - Ale wiedział, jak ważne jest dla mnie, by w końcu zdobyć tego gola. Dziękuję też jemu i wszystkim chłopakom, że we mnie wierzą – zaznaczał „Piasek”.
Wspomniany karny zaś wcale nie był rzeczą prostą, skoro na głowy lały się piłkarzom hektolitry wody. - Pomyślałem, że muszę dobrze wytrzeć i piłkę, i but, którym będę uderzać. Wiedziałem też, że muszę strzelić po ziemi. Wyszło perfekcyjnie. To jest coś, co znów mnie napędzi – zadeklarował Piasecki. Okazja do potwierdzenia – już w piątek w Gliwicach, gdzie Raków o 20.30 zagra z Piastem, transmisja w Canal+ Sport.