To zasługa nowego szkoleniowca Oresta Lenczyka (67 l.), który zupełnie odmienił oblicze drużyny. Nie przeszkodzili mu w tym ani legioniści, ani...Madonna.
- Jak ocenia Pan pierwsze dni z drużyną?
- Odebrałem je bardzo pozytywnie. Długo rozmawiam z piłkarzami i dobrze się rozumiemy. Jeśli mają jakiś problem, zawsze mogą do mnie przyjść i powiedzieć o tym. Jestem tu nie dla siebie, ale dla nich. Z kolei pierwsze rozmowy z prezesem Filipiakiem utwierdziły mnie w przekonaniu, że potrzebne są wzmocnienia w defensywie. Będzie to trudne, bo zawodnicy, którym się przyglądamy mają kontrakty. Będziemy jednak próbować.
- Pan chyba lubi podejmować się takich trudnych wyzwań...
- Wręcz przeciwnie. Lubię prowadzić drużynę od początku okresu przygotowawczego. Lubię, kiedy mam czas, aby ją poznać. Oczywiście teraz dziennikarze szukają sensacji i artykułu na pierwszą stronę. A to, że Lenczyk długie lata był związany z Wisłą, a teraz jest w Cracovii, a to, że Lenczyk od 35 lat mieszka w Krakowie. Teraz absolutnie nie interesuje mnie, co pisze prasa. Skupiam się na pracy chociaż wiem, że jestem fotografowany z każdej strony jak jakaś gwiazda kabaretu.
- Remis z Legią to duży sukces?
- Już wcześniej oznajmiłem, że nie przyjechaliśmy się tu położyć na murawie i dać rozjechać Legii. Obie strony mogły wygrać, bo miały swoje szanse. Zarówno my jak i Legia mieliśmy sporo szczęścia. Plusem jest gra w defensywie. Na pewno sporo się poprawiło, ale wciąż mamy jeszcze dużo pracy.
- Jest Pan jednym z najstarszych trenerów w Polsce. Znajduje Pan jeszcze motywację do pracy?
- Jak się przychodzi do nowego miejsca to zawsze jest motywacja, są nowe cele. Pan mi wypomina wiek, ale są jeszcze starsi ode mnie - Leo Beenhakker, Antoni Piechniczek i paru innych kolegów. Jeśli ktoś myśli, że idę 15 minut po schodach i odpoczywam po każdym kroku, to się grubo myli. Jak ktoś pyta mnie o wiek, to odpowiadam jak dziewczyna – mam tyle, na ile wyglądam.
- Jest Pan znany z ciętego języka. Niektórzy dziennikarze się nawet Pana boją...
- Ja mam cięty język? Nie uważam, że moje wypowiedzi są jakoś specjalnie kontrowersyjne. Równie dobrze mogę spytać młodego dziennikarza, dlaczego zajmuje się piłką nożną. Podobno wybiera się taką dziedzinę jak się słabo w szkole uczyło, albo nie załapało do elitarnego dziennikarstwa politycznego (śmiech).
- Chyba nie lubi Pan zmian. Jeździ Pan nadal swoim starym mercedesem?
- No pewnie, że tak. Mam kilka samochodów, ale do tego czuję szczególny sentyment. Sprawuje się dobrze, to po co mam go wymieniać. Już nie potrzebuję super bryki, aby wyrywać blondyny. Mam rodzinę, którą kocham. Mam dla kogo żyć i jestem szczęśliwy.
- Mecz z Legią był przełomem dla Cracovii? Czekają was równie trudne mecze z Lechem i Koroną.
- Nic nie mogę powiedzieć po jednym meczu. Dobrze zagraliśmy, ale jest jeszcze sporo do poprawienia. Przemyślenia zachowam jednak dla siebie. Cracovia gra niestety wszystkie mecze na wyjeździe. Mamy też inne kłopoty, dlaczego czeka nas jeszcze mnóstwo pracy. Oby te niesprzyjające sprawy nie przeszkodziły nam w osiągnięciu swoich celów.
- Po meczu mocno wyściskał się Pan ze znajomymi? Kto to?
- Są dla mnie jak rodzina. Paweł Kowalski to pianista, a Wiktoria Szubelak jest gitarzystką klasyczną. Paweł to wielki fan piłki. Potrafi mi po słabym meczu smsa z Buenos Aires przysłać, że nic się nie stało. Moja córka ukończyła Akademię Muzyczną w Krakowie. Bardzo lubię muzykę klasyczną. Nie jakąś tam Madonnę. Nie rozumiem jej fenomenu. Ma już ponad 50 lat (śmiech). Przez jej koncert specjalnie wyjechaliśmy 3 godziny wcześniej, żeby na mecz się nie spóźnić. No, ale na szczęście wszystko poszło zgodnie z planem.