W sobotę 22 grudnia ogłoszono, że zadłużona i znajdująca się na skraju bankructwa Wisła Kraków znalazła wreszcie nowych inwestorów. Większościowy pakiet - 60 procent akcji - miał przejąć zarejestrowany w Luksemburgu fundusz Alelega, którego właścicielem jest Vanna Ly, francuski biznesmen pochodzący z Kambodży. Pozostałe 40 procent udziałów ma trafić do angielskiego funduszu Noble Capital Partner, reprezentowanego przez Matsa Hartlinga. Ale wszystko pod warunkiem, że nowi właściciele przeleją kwotę około 12,2 milionów złotych i to do północy 28 grudnia.
Wszystko od początku wydawało się podejrzane, a pieniądze, które miały uratować Wisłę Kraków przed finansowo-organizacyjną katastrofą, do tej pory nie wpłynęły na konto. Wspomniany Mats Hartling zapewniał, że sytuacja jest pod kontrolą, a kasa zostanie zaksięgowana prawdopodobnie 31 grudnia. Tyle, że Vanna Ly zapadł się pod ziemię i nikt - mimo usilnych prób - nie był w stanie się z nim skontaktować.
Aż tu nagle tajemnicze zniknięcie wyjaśniło się. A przynajmniej o jego przyczynach czytamy w kolejnym komunikacie Wisły Kraków:
"NCP, Pan Adam Pietrowski oraz Wisła Kraków SA zostali poinformowani, że Pan Vanna Ly - dyrektor Alelega Luxembourg - poważnie zachorował w piątek 28 grudnia podczas lotu przez Atlantyk. Dlatego też nikt nie był w stanie się z nim skontaktować. Wyżej wymienione podmioty robią wszystko, co możliwe, aby zgodnie z planem pozytywnie zakończyć proces nabycia klubu. Tymczasem nasze myśli są z Panem Ly i jego rodziną".
Trzymamy wszyscy kciuki za pana Vannę i życzymy mu powrotu do zdrowia!