Dzień przed Wigilią do klubu spłynęła wiadomość o śmieci Bernarda Bema († 87 l.) – wieloletniego piłkarza, a później niezapomnianego kierownika drużyny. Kilkadziesiąt godzin później, w Święta Bożego Narodzenia, do szpitala trafił kolejny mistrz Polski z 1960 roku. Eugeniusz Lerch († 84 l.) zmarł 20 stycznia.
W czwartkowe południe piłkarski Chorzów pożegnał legendarnego napastnika podczas nabożeństwa i ceremonii pogrzebowej na cmentarzu przy kościele pw. Św. Ducha, z którego okien widać stadion przy Cichej. „Niebieska rodzina” zebrała się bardzo licznie. Prócz prezesa Seweryna Siemianowskiego, obecni byli następcy Eugeniusza Lercha w koszulce z „eRką”, m.in. czterokrotny mistrz kraju, Albin Wira i wicemistrz olimpijski Dariusz Gęsior.
- Był wielki tu, w naszym ziemskim niebieskim królestwie – mówił o zmarłym w homilii ksiądz Mirosław Friedrich, wielki sympatyk Ruchu. - Choć na mecze do Chorzowa jeździłem banką (tramwajem – dop. red.) z rodzinnych Mysłowic, nigdy nie zobaczyłem pana Eugeniusza na murawie. Znałem go tylko z opowieści dziadka i ojca. I zawsze to były wyłącznie dobre opowieści – dodawał. - Osobiście zaś spotykałem go na trybunach przy Cichej. Był zawsze pełen optymizmu. „Dzisiaj wygramy” – powtarzał… Myślę, że dziś przygotowano mu już niebieską bramkę, w którą będzie trafiać…
- Strzeliłeś ponad 100 bramek w ekstraklasie. To po prostu niemożliwe, że z takim dorobkiem nigdy nie zagrałeś w reprezentacji – przypominał Antoni Piechniczek, który w latach 60. miał okazję zasiadać z „Elkiem” w jednej szatni w Chorzowie. Kiedy jednak doszedł do selekcjonerskich zaszczytów, nie mógł już przyjaciela sprzed lat powołać do kadry; Lerch sam był już wtedy trenerem.
Poza byłym selekcjonerem Biało-Czerwonych, w ostatniej ziemskiej drodze Eugeniuszowi Lerchowi towarzyszył też były premier. Jerzy Buzek nigdy nie krył kibicowskich sympatii do Ruchu, a „Elka” – jak wiele razy przypominał – miał okazję oglądać na boisku osobiście, u boku równie legendarnego Gerarda Cieślika.