Byli już sędziowie, fatalna murawa czy kościelne dzwony - portugalskiemu trenerowi Legii Warszawa przeszkadzało w Polsce wiele rzeczy. Nigdy jednak nie okazywało się, że po prostu zespół pod jego wodzą zwyczajnie gra słabo. Teraz Ricardo Sa Pinto, szukając wymówki przeszedł sam siebie.
Po porażce z Rakowem Częstochowa przyszedł czas na rywalizację ze Śląskiem Wrocław. Legia Warszawa rywalizuje w marcu już tylko na jednym polu, w Lotto Ekstraklasie o mistrzostwo. O triumf nie będzie łatwo, bo znakomicie w tym sezonie gra Lechia Gdańsk, której przewaga powoli topnieje.
W tym momencie wynosi ona tylko dwa oczka. Okazuje się, że to, że podopieczni Piotra Stokowca są liderami, nie jest winą słabej postawy Legii i gubienia punktów z gorszymi przeciwnikami, a... znakomitej postawy samej Lechii.
- Proszę jednak nie zapominać, że mamy trzy punkty więcej niż na tym samym etapie w poprzednim sezonie. Jestem zadowolony z drużyny, która wspięła się w tabeli i zmniejszyła stratę do lidera. Proszę spojrzeć, że Lechia Gdańsk była wtedy niżej, a teraz jest sensacją. Ma 24-25 punktów więcej niż w poprzednim sezonie na tym etapie. To nie my więc jesteśmy problemem - stwierdził Portugalczyk.
Zdaniem Sa Pinto, kłopotem nie jest gra Legii i jej męczarnie w kolejnych meczach, o których także coraz częściej mówią kibice, ale rywale, którzy nie przegrywają już tak często jak rok temu. Trudno się dziwić, że cierpliwość fanów ze spotkania na spotkanie spada coraz bardziej. Czy Portugalczyk dotrwa do końca sezonu? O tym kibice piłki w Polsce przekonają się w przeciągu najbliższych kilku tygodni.