Raków nie miał sobie równych przez ponad dwa miesiące. Ostatnią porażkę (0:3 z Cracovią) poniósł 3 września. W dziesięciu kolejnych spotkaniach wygrywał dziewięciokrotnie (plus remis w Łodzi), a jesień zakończył zwycięstwem w Lubinie. Na swój sposób prestiżowym, bo przecież w maju porażka z Zagłębiem zakończyła marzenia częstochowian o tytule mistrza Polski. - Nie był to motyw przewodni przed tym spotkaniem, aczkolwiek bodaj „Zori” (Zoran Arsenić – dop. aut.) przypomniał wszystkim, że mistrzostwo przegraliśmy właśnie tutaj. Ja natomiast na odprawie kładłem nacisk raczej na to, że trzeba po prostu dokończyć dobrą robotę wykonaną w całej rundzie – tłumaczył po końcowym gwizdku Marek Papszun.
Siedem cudów mistrza jesieni
Jego podopieczni ową jesień zakończyli serią siedmiu kolejnych wygranych w lidze, o których dołożyć trzeba jeszcze dwa triumfy pucharowe (Raków jest już w ćwierćfinale PP, na najlepszej drodze do obrony tego trofeum). Nic dziwnego, że – poza dorobkiem stricte jesiennym – wspaniale wygląda też bilans całego roku w wykonaniu piłkarzy spod Jasnej Góry: w 32 grach ligowych zdobyli aż 75 punktów, o 14 więcej od aktualnego mistrza kraju z Poznania! Za ten bilans Marek Papszun dziękował i właścicielowi klubu, i sztabowi medyczno-organizacyjnemu (- Wiem z jakimi ludźmi mam do czynienia, są pasjonatami, kompetentni w swoich specjalizacjach, ale przede wszystkim są porządnymi ludźmi), wreszcie i samym piłkarzom. - Świetnie pracowali i byli mocno konsekwentni w tej pracy. Nie odpuszczali ani na moment i te wyniki są tego efektem – komplementował podopiecznych.
Marek Papszun wciąż widzi niedoskonałości
Szkoleniowiec Rakowa wciąż jednak dostrzega pole do dalszego rozwoju ekipy. - Niemal wszystkie punkty straciliśmy, kiedy graliśmy jeszcze w europejskich pucharach – podkreślał. Boje o fazę grupową Ligi Konferencji Europy jego zespół zakończył pechową (bo bramce straconej w 121 minucie dogrywki) porażką w dwumeczu z praską Spartą. - To pokazuje, że – wbrew różnym opiniom, które czytam i słyszę – wciąż jeszcze nie mamy takiej kadry, żeby walczyć na trzech frontach – dodawał Papszun. Mowa nie tyle o jakości zawodników i drużyny, co o niewystarczającej liczebności owej kadry, skutkującej obciążeniem poszczególnych graczy. - W Lubinie „Zori” już nie wytrzymał, bo w ciągu 3,5 miesiąca zagrał chyba 25 meczów, niemal każdy po 90 minut – Papszun raz jeszcze przywołał przykład kapitana swej drużyny. - Takie natężenie meczów się nie zdarza zawodnikom w większości klubów – dodawał.