Orest Lenczyk przez ponad 40 lat był trenerem, z dużymi sukcesami. Dwukrotnie sięgał po mistrzostwo Polski z Wisłą Kraków, a 11 lat temu ze Śląskiem Wrocław. Zdaniem wielu powinien prowadzić reprezentację, ale nigdy nie dostąpił tego zaszczytu. Lenczyk opowiedział nam o swojej młodości w czasach PRL-u. O tym, jak został trenerem, a jaki zawód szykowali dla niego rodzice.
Super Express: - Panie trenerze, najpierw spytam o zdrowie?
Orest Lenczyk: - Dziękuję, wszystko dobrze. Żyję sobie spokojnie na emeryturze, a jeśli chodzi o ligową piłkę, to kibicuję Pogoni Szczecin.
- A ja myślałem, że kibicuje pan Legii i trenerowi Koście Runjaiciowi, którego bardzo pan cenił za pracę w Pogoni.
- W życiu. Legii nie kibicowałem i nie kibicuję. Kiedyś jeden z trenerów, którzy byli przy korycie powiedział mi: „Orest gdybyś pracował wcześniej w Legii, to i na pewno byś reprezentację trenował”. Ale Legia była wtedy klubem wojskowym, a ja od dziecka mieszkałem przy jednostce wojskowej w Sanoku i już wtedy miałem dość wojska, jak patrzyłem na to, co się dzieje z tymi żołnierzami. Od szóstej rano w zimnie biegali bez koszul. Później sam uciekałem przed wojskiem, ale przez 2 miesiące byłem szkolony na spadochroniarza.
- To chyba wymagało odwagi?
- Miałem bilet na Oksywie do Gdyni do Marynarki Wojennej na 3 lata, ale udało mi się uciec do Gdańska na 2-letnie studium WF i Biologii. Później namówiony przez mądrzejszych ode mnie – po latach uważam, że nie takich mądrych - poszedłem na AWF do Wrocławia i tam miałem wojsko. Byłem na obozie w Szymanach i miałem skoki ze spadochronem, również do wody.
Cezary Kucharski odzyskał pieniądze. Tak skomentował sprawę poręczenia majątkowego
- Nie bał się pan?
- Trochę mnie maltretowali na tym obozie, ale tylko przez 2 miesiące. Zaskoczę pana, czemu tam poszedłem. Miałem wybór – albo idę do „zająców” czyli do piechoty, albo do desantu. Okazało się, że w piechocie było tragiczne wyżywienie na obozie – śledź, aluminiowa miska i jeszcze denne koszary. W desancie o 3,00 w nocy pobudka, o 5 skoki, a o 7 spadochrony już poskładane i śniadanko – szyneczka, pomidory, cuda…. I trochę jak ta świnia poszedłem za jedzeniem. A co do obaw przed skakaniem powiem tak: Jeśli jest się w grupie 20-30 osób, to jest łatwiej. Poza tym uważałem, że skoki są atrakcją, w przeciwieństwie od czołgania.
- Odeszliśmy od tematu piłki, Pogoń sprawiła zawód?
- Często byłem zły, bo przegrywali i to z przeciętniakami w lidze. Po tym co pokazali w dwóch poprzednich sezonach myślałem, że „pójdą walczyć” o mistrzostwo. Grosicki w porównaniu nawet z kilkoma zawodnikami z zagranicy gra mądrze, bo jest dobrze wyszkolony technicznie, i strzela ważne bramki. Ale co z resztą? Sprzedali Kozłowskiego ...
… a wcześniej Adama Buksę, Sebastiana Walukiewicza. Raków inaczej budował drużynę i jest mistrzem.
- A propos Buksy, to uważam, że puszczono go za wcześniej z Krakowa. Znam trochę jego ojca. Szkoda chłopaka, trochę powoływano go do reprezentacji a teraz stop. Powołują tego drewniaka Piątka, który chyba już z 10 klubów zmienił, bo ma dobrego menedżera i tylko pieniądze liczy... a zresztą rozgadałem się, przepraszam.
- Co jest przyczyną, że Śląsk z którym 11 lat temu zdobył pan MP, był bliski spadku z ekstraklasy?
- Przepraszam bardzo, ale nie będę mówił o Śląsku. Jestem pamiętliwym człowiekiem i wiem jak to się wszystko potoczyło przy końcu mojej bytności w tym klubie, bo nie powiem, że zrobiłem tam karierę. To był typowy przykład, że jak coś się z klubem wywalczy, to wkrótce kończy się robota. W rozgrywkach europejskich szybko nauczą nas rozumu, a to się nie podoba właścicielowi klubu i kibicom, bo chcieliby, żeby wygrywać ze wszystkimi w Europie, ale jak wygrywać, mając takich piłkarzy w polskich klubach?
Joachim Marx zachwyca się reprezentantem Polski. "Inny piłkarz niż rok temu, jak dzień do nocy"
- Z pana słów zrozumiałem, że decyzja o podjęciu studiów na AWF i w ogóle zostanie trenerem nie była mądra. Dobrze to odebrałem?
- Dobrze. Czasem sobie myślę, że wykonywałem zawód dla idioty. Jak można było dla niego poświęcić rodzinę i jechać co tydzień 300 km w jedną stronę, zajeżdżać kolejne auta. Nikt mi nie zwracał za benzynę, kiedy jeździłem z Krakowa do Bełchatowa, Łodzi, Wrocławia - czy moja ostatnia praca – do Lubina. Wstawałem o 5 rano, często człowiek był zmęczony, dwa albo trzy razy byłem na pograniczu wypadku i równie dobrze mogłem już pójść już do nieba, albo do... piekła. Ale kto to brał pod uwagę? Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek opuścił trening. Przez 45 lat wykonywałem zawód dla idioty, niestety to zostaje w życiorysie. Mogę być tylko spokojny, że rodzina się ze mnie nie śmieje.
- Jaka była alternatywa do zawodu trenera?
- Mój brat, siostra a także bratanek są lekarzami. Kiedyś jak przyjechałem do domu po jednym czy dwóch przegranych meczach i byłem mocno zbity, to mama spojrzała na mnie i powiedziała: „ Jakbyś się troszkę lepiej uczył, to nie byłbyś teraz trenerem”. Rodzice bardzo liczyli , że to właśnie ja będę lekarzem. Z kolei moja ciocia, która też była z rodziny lekarskiej, gdy dowiedziała się, że poszedłem na AWF, to powiedziała: „O Jezu, to on będzie uczył machania rękami, jak ten nasz tutaj sąsiad w Sanoku”. Wszystko zrozumiałem.
- Ale gdybyśmy w życiu nie szli za swoimi pasjami, to byłoby chyba nudne?
- Ma pan rację. Ale z drugiej strony, nawet gdy jest pasja, a po drodze są wykopane doły, że mało się do nich nie wpadnie, to człowiek chce się z tego wycofać. Byli tacy którzy próbowali mnie skompromitować w środowisku.
Jan Tomaszewski ostro o UEFA. Nie hamował się, chodzi o Marciniaka. "Dziwi mnie, że jakiś idiota"