- To jakiś kabaret. W poniedziałek wszyscy wiedzą jaki jest układ tabeli i co musi się stać, by dany zespół awansował do grupy mistrzowskiej. Tymczasem jedziemy na mecz i okazuje się, że reguły zostały zmienione - grzmiał były selekcjoner reprezentacji Polski. Szkoleniowiec, którego z tej strony do tej pory nie znaliśmy. Skoro wściekł się publicznie nawet "smutny Waldemar" - taki nosił pseudonim w trakcie swojej przygody z kadrą - to znaczy, że organizatorzy naprawdę doprowadzili do chaosu do tej pory nieobserwowanego.
Pobiliśmy kolejny rekord. Nikt nie stworzył głupszego regulaminu rozgrywek
- Jedni mówią, że jesteśmy w ósemce, a drudzy, że nie jesteśmy. Poczekajmy jak to wszystko się zakończy, ale siedzimy już godzinę po meczu i dalej nie wiemy na czym stoimy. Jest to mała kompromitacja - dodał jeszcze wściekły trener "Niebieskich".
I trudno się dziwić. Piłkarze nie wiedzą na czym stoją. Nie wiedzą czy świętować, czy rozpocząć przygotowania do batalii o przetrwanie. Piłkarze z Chorzowa w sobotę sami co prawda skomplikowali sobie weekend, mogli w Gdańsku przynajmniej zremisować - albo nawet strzelić jednego gola - ale z pewnością są największymi przegranymi tego sezonu. Mogli walczyć o europejskie puchary, a zagrają o byt i to tylko dlatego, że częściej otrzymywali czerwone kartki, a ich gra nie porwała delegatów tak bardzo, jak wyczyny piłkarzy Podbeskidzia Bielsko-Biała.
Oczywiście wciąż wiele może się zmienić. Tyle że w Ruchu nikomu nie będzie do śmiechu, jeżeli o awansie do czołowej ósemki dowiedzą się np. w połowie czerwca. Co, znając opieszałość naszych organów decyzyjnych, wcale nie jest wykluczone.