Mistrzostwo kraju, Puchar i Superpuchar Polski, Puchar Ligi – to boiskowe zdobycze Jacka Magiery w roli piłkarza Legii. Jako jej trener, dopisał do tej listy jeszcze dwie kolejne mistrzowskie korony. Ale Częstochowa też ma w jego CV znaczące miejsce – tu się urodził, tu stawiał pierwsze piłkarskie kroki.
„Super Express”: - Walka o tytuł mistrzowski jeszcze przyniesie kibicom emocje?
Jacek Magiera: - Gdyby Legia nie wygrała w niedzielę Gliwicach, byłoby już – moim zdaniem –„po herbacie”. Ale dzięki skromnemu 1:0 wciąż jeszcze zachowuje dystans pozwalający jej mieć nadzieję na dogonienie Rakowa.
- Które z miast jest bliższe pana sercu?
- Nie potrafię odpowiedzieć. Oba są szczególne. Jestem wychowankiem Rakowa, ale największe sukcesy odnosiłem w Legii. Jako zawodnik, a potem trener zdobyłem tam wszystko.
- Czyli nie ma co pytać, komu pan będzie w tej rywalizacji kibicować?
- Nie (śmiech). Natomiast na pewno zdobycie tytułu przez częstochowian byłoby niespodzianką, albo wręcz sensacją.
- Zasłużoną?
- Jak najbardziej. To bardzo mądrze budowany klub. Ale mówię o sensacji, bo ja w tym klubie się wychowałem, a potem pilnie śledziłem jego losy. I pamiętam, że jeszcze całkiem niedawno, kilkanaście, a może nawet kilka lat temu problemy finansowe były tu ogromne; klub był wręcz na skraju upadku. Heroicznie ratowano go wtedy, by przetrwał, by się utrzymał na powierzchni. Teraz - po upływie naprawdę niewielkiego czasu – może być mistrzem Polski... Wielkie brawa dla właściciela, trenerów, piłkarzy.
- Raków to kandydat do spełnienia marzeń polskich kibiców o Lidze Mistrzów?
- Najpierw musi zdobyć tytuł (śmiech). A potem jest bardzo wiele zmiennych, od których taki sukces zależy. Losowanie, ale też polityka personalna: kto zostanie, kto odejdzie...
- Pracował pan nie tylko w klubach, ale i z reprezentacją młodzieżową. To boli, kiedy w drużynie kandydata do tytułu mistrza Polski wychodzi na murawę ledwie dwóch Polaków?
- Nie jestem w tej chwili w środku klubu, więc trudno mi to komentować. Pewnie, że chciałbym, aby w drużynach ligowych było jak najwięcej Polaków: zdolnych, utalentowanych... Ale – jak dla każdego trenera – nie ma dla mnie powiedzenia „młody – stary” albo „Polak – obcokrajowiec”. Jest tylko wybór „dobry – słabszy”. Owszem, Widzew i Legia w połowie lat 90. pokazały, że można zrobić Ligę Mistrzów, grając w zdecydowanej większości rodzimymi piłkarzami. Tyle że wtedy znacznie mniej naszych graczy wyjeżdżało z kraju. Dziś większość tych najlepszych po prostu gra już za granicą. Powtórzę jednak: wolałbym, żeby proporcje były odwrotne. By w ligowych drużynach było więcej Polaków, a z zagranicy – tylko prawdziwi „kozacy”.
- Udało się panu wypatrzyć w naszej lidze fajny młody talent, z reprezentacyjną przyszłością?
- Myślę, że najbliżej koszulki z orzełkiem jest dzisiaj Maik Nawrocki.
- Biało-Czerwoni mają nowego selekcjonera. Jaką drużynę narodową chciałby pan zobaczyć pod skrzydłami Fernando Santosa?
- Skuteczną przede wszystkim, zwycięską. Ale i grającą ładnie, wykorzystującą potencjał, który mamy.