Patryk Dziczek, Piast Gliwice

i

Autor: Cyfra Sport Patryk Dziczek

Patryka Dziczka historia niezwykła

Zalicza „piłkarskie zmartwychwstanie” po dramatycznych chwilach na murawie. Najbliżsi wciąż się jednak o niego martwią

2022-09-15 4:50

Miał 21 lat, gdy został mistrzem Polski, zaraz potem „powojował” z rówieśnikami w młodzieżowych mistrzostwach Europy we Włoszech. I wkrótce do Włoch wrócił, wykupiony przez Lazio z Piasta za 2 mln euro. We Włoszech też Patryk Dziczek przeżył wydarzenia stawiające pod znakiem zapytania jego boiskową przyszłość.

Po raz pierwszy zasłabł na treningu Salernitany (do której został wypożyczony) we wrześniu 2020. Pięć miesięcy później sytuacja powtórzyła się podczas spotkania z Ascoli. Utrata przytomności, interwencja wyspecjalizowanych służb medycznych zakończona pobytem w szpitalu. A wszystko na oczach telewizyjnych kamer... Wielu prognozowało, że już na murawie go nie zobaczymy. A jednak wrócił! A teraz – dziesięć dni po „reaktywacji” ligowej – o swych przeżyciach i stanach ducha opowiedział „Super Expressowi”.

„Super Express”: - Od dramatycznych chwil w meczu Salernitany z Ascoli – było to 20 lutego 2021 – minęło prawie dziewiętnaście miesięcy. Nigdy pan nie zwątpił w to, że uda się jeszcze zawodowo pograć w piłkę?

Patryk Dziczek: - Nigdy. Zawsze miałem w głowie myśl, że jeszcze na murawę wrócę, że po prostu czeka mnie dłuższa przerwa od piłki nożnej. Miałem nadzieję, że będzie to rok; okazało się, że było aż półtora... Przez pierwsze pół roku nie mogłem robić nic – w sensie aktywności sportowej, więc był to w kontekście piłkarskim czas stracony. Przez kolejnych 12 miesięcy w Pszczynie, pod okiem trenera Michała Puchały, przygotowywałem się od strony fizycznej do powrotu na boisko. W sumie jednak półtora roku bez piłki to sporo. Staram się jednak nie rozpamiętywać tych chwil. Patrzę tylko do przodu, próbuję wrócić do tego, co kocham najbardziej.

PKO Ekstraklasa Raport odcinek 5.

- Mówi pan o stronie sportowej tego oczekiwania. Ale jest jeszcze strona ludzka. „Czy moje życie jest zagrożone?” - takie myśli czasem pojawiały się z tyłu głowy?

- Nie. Gdybym miał takie obawy, pewnie trudno byłoby mi wyjść na trening czy mecz. Czasem przeleci przez głowę myśl o tym, co przecież wydarzyło się dwa razy. Ale to są tylko krótkie chwile. Wiem, że rodzina – żona, mama, nawet tato, choć jako mężczyzna stara się tego nie pokazywać – wciąż bardzo się o mnie boi, martwi. Mam z tyłu głowy świadomość ich niepokoju. Natomiast u mnie był to raczej strach na zasadzie: „Czy to aby nie koniec przygody z piłką?”. Zaraz potem przychodziła jednak myśl: „Nie poddaję się”. Przeszedłem „milion” badań, żadne z nich nie wykazało zagrożenia życia w przypadku powrotu na boisko. Przez najbliższy rok będę jednak oczywiście pod stałą kontrolą kardiologiczną, z badaniami co trzy miesiące. Będę więc wiedział na bieżąco, jak funkcjonuje mój organizm.

- Został pan przebadany od stóp do głów w ciągu minionych kilkunastu miesięcy. I jaka jest ostateczna odpowiedź na pytanie o przyczynę tych dwóch zasłabnięć?

- Epilepsja, padaczka, kardiomiopatia – wiem, że plotek i domniemań było wiele. Wszystkie zostały jednak wykluczone. Prawdopodobnie mogłem przejść zapalenie mięśnia sercowego lub... wypłukać z organizmu niezbędne elektrolity: potas, wapń i inne. Byłem na badaniach w Katarze, u światowej sławy specjalisty, profesora Guido Pielesa. Przebadał mnie wszechstronnie i... nie znalazł żadnych niepokojących objawów, uniemożliwiających powrót do piłki. Kolejne badania wykonałem w Polsce, przed podpisaniem kontraktu z Piastem – z podobnym efektem.

- Oglądał pan powtórki z owych dramatycznych chwil i minut w meczu z Ascoli?

- Oglądałem. Nie sprawia mi to żadnego problemu, choć... parę osób wśród moich najbliższych nie chce już na to patrzeć.

- Jak przez pół roku siedzenia w domu z zakazem sportowej aktywności znaleźć w sobie motywację do tego, by się nie „zapuścić”?

- W tym czasie moja aktywność fizyczna rzeczywiście sprowadzała się jedynie do krótkich spacerów. Konieczne więc było obniżenie kaloryczności mojej diety, żeby nie pójść w górę z wagą. Efekt był taki, że – mimo braku treningów – schudłem mniej więcej trzy kilogramy!

- 5 września – 564 dni od poprzedniego spotkania o punkty – ponownie pojawił się pan w meczu ligowym; już nie Salernitany, ale Piasta. To takie „nowe narodzenie” futbolowe?

- Piękne uczucie. Przez półtora roku mogłem jedynie z boku przyglądać się, jak rozwijają się piłkarsko chłopaki, moi przyjaciele. Chwilami serce pękało, że ja nie mogę na razie w tym uczestniczyć. Dlatego ponowny debiut w Piaście – a właściwie debiut na murawie – był wspaniałą sprawą. Wierzę, że właśnie tu w Gliwicach, wrócę znów na właściwe tory.

- Ile treningów odbył pan z Piastem przed występem przeciwko Miedzi?

- Szczerze? Bodaj cztery. Ale wcześniej - od stycznia - co poniedziałek zbierałem znajomych chłopaków i urządzaliśmy gierki. W różnych miejscach, w różnych składach – czasem nawet i tato skusił się na udział w nich. Miałem w ten sposób styczność z piłką i... z emocjami, jakie się z nią wiążą.

- Na razie zaliczył pan dwa kilkuminutowe wejścia na murawę. Na ile minut gry ligowej na najwyższych obrotach stać dziś Patryka Dziczka?

- Myślę, że 3/4 meczu dałbym radę zagrać. Wierzę też, że po przerwie na reprezentację będę już gotowy na pełne spotkanie, na sto procent.

- Jaka była szansa na pozostanie we Włoszech?

- To ja chciałem wrócić do Polski. Tu się chcę odbudować – piłkarsko, ale też psychicznie. Bywały przecież w półrocznym okresie „nicnierobienia” momenty, w których od tego siedzenia w domu dostawałem nerwicy i nawet żona patrzyła wtedy na mnie jak na obcą osobę... Życie pisze różne scenariusze, pojawiają się w nim trudne chwile. Trzeba jednak wtedy umieć podnieść głowę, dać sobie radę z przeciwnościami i... czekać na moment, gdy znów wyjdzie słońce.

- Korzystał pan z pomocy psychologa?

- Owszem, nawet jeszcze przed tymi oboma przypadkami. A potem... po prostu sam wiedziałem, że jeszcze wrócę na boisko, że to tylko kwestia czasu. Mental był na dobrym poziomie, bardzo wiele dawały mi rozmowy z żoną, z rodzicami. Z lekarzami też, choć... kiedy bardzo chciałem się dowiedzieć, co mi jest i dlaczego – mimo braku jakichkolwiek złych wyników badan – nie chcą mi dać zgody na powrót do treningów, jeden z nich zablokował nawet mój numer, bym już nie powtarzał tych samych pytań. A ja po prostu drążyłem temat, pytałem i chciałem wiedzieć, czy jeszcze kiedykolwiek wybiegnę na boisko.

- Piast to najlepsze miejsce na „piłkarskie zmartwychwstanie”?

- Tak. Co prawda przed wyjazdem siedziałem w szatni między Tomkiem Jodłowcem a Remikiem Borkałą, a teraz mam miejsce między „Fero” Plachem i Tomaszem Hukiem – co obrazuje skalę zmian, ale czuję, że znów jestem w domu! Cieszę się, że dostałem zaufanie ze strony klubu. Teraz muszę walczyć o kolejne minuty na murawie, o pierwszy skład.

- Ma pan poczucie, że jest pan przykładem dla sportowców przeżywających podobne sytuacje?

- Zawsze uważałem, że nie można się poddawać. Wiem, że wiele osób mówiło, że na pewno nie wrócę do piłki. Starałem się odciąć od takich głosów, opinii. Omijałem łukiem media społecznościowe, bo tak naprawdę to ja byłem w środku całej sytuacji; inni mogli ją tylko obserwować z zewnątrz. No i teraz udowadniam tym, co mnie skreślali, że warto walczyć. Chłopaki w szatni Piasta też tę moją walkę doceniają.

- Do Piasta wrócił niedawno Jorge Felix, teraz Patryk Dziczek. Odtwarza się powoli mistrzowski skład z 2019 roku. Gdzie jest więc dziś „sufit” dla zespołu?

- Zobaczymy. Ja mogę powiedzieć, że przyjechałem tu, by powtórzyć mistrzostwo Polski. Ta drużyna ma ku temu stosowne umiejętności.

- Podpisał pan z Piastem trzyletni kontrakt. A gdyby znów pojawiła oferta z Włoch?

- Pewnie bym ją przyjął i wyjechał. Wciąż mam chęć być coraz lepszym zawodnikiem i spełniać swoje marzenia. Tym bardziej, że mam już język włoski dobrze „połapany”. Szlifowałem go zresztą przez wiele miesięcy również w rozmowach z lekarzami, z kardiologami. Jakby co, dogadam się z każdym bez problemu.

- Koledzy z Salernitany pamiętają o panu?

- Owszem. Żywo reagują na każdy mój wpis w mediach społecznościowych, każde wrzucone zdjęcie. Oni byli bardzo blisko całej tej sytuacji, mocno ją przeżyli. Miałem wielkie wsparcie od nich przez cały ten czas.

- A trener Czesław Michniewicz, u którego był pan podstawowym zawodnikiem w „młodzieżówce”?

- Miałem z nim przez cały regularny kontakt, byłem na meczu Polska – Szwecja w Chorzowie, który dał nam awans na mundial. Spotkaliśmy się wtedy, był na bieżąco z wszelkimi informacjami na mój temat. Po podpisaniu umowy z Piastem odebrałem od niego SMS-a z życzeniami powodzenia. „Odezwę się w najbliższych dniach” - napisał. Do tej pory się nie odezwał, ale to zrozumiałe: teraz jest selekcjonerem pierwszej reprezentacji, więc jeździ i obserwuje kadrowiczów. No i czeka go zgrupowanie i mecze Ligi Narodów.

Sonda
Kto w sezonie 2022/2023 zostanie piłkarskim mistrzem Polski?
Listen to "SuperSport" on Spreaker.
Najnowsze