Super Express: Przeszedł pan do historii jako pierwszy trener zwolniony z klubu Ekstraklasy, w czasie gdy liga z powodu pandemii miała przymusową przerwę.
Kazimierz Moskal: Dla mnie to też zaskoczenie. Można powiedzieć, że jestem ofiarą COVID-19. Kto wie, jak to wszystko by się potoczyło, gdyby nie było zawieszenia rozgrywek. Skupialibyśmy się na kolejnych meczach, a tak mieliśmy widocznie za dużo wolnego czasu...
Na własnej skórze przekonał się pan, ile warte jest słowo działacza. Jakiś czas temu prezes ŁKS Tomasz Salski publicznie deklarował, że nawet jeżeli drużyna spadnie, to wróci do Ekstraklasy z panem za sterami...
Powiem nieskromnie, że kiedy dwóch inteligentnych ludzi siada do rozmowy, to nie wszystko musi być dopowiedziane, a i tak wiadomo o co chodzi. Może w wywiadzie udzielonym „Przeglądowi Sportowemu” zbyt pochopnie stwierdziłem, że jeśli obie strony dojdą do wniosku, że trzeba coś zmienić, to to zaakceptuję. I nieważne, że miałem kontrakt ważny jeszcze przez dwa lata. Chcę podkreślić, że decyzję o rozstaniu podjęliśmy z prezesem wspólnie.
Podobno zwolniono pana przez konflikt z dyrektorem sportowym Krzysztofem Przytułą?
Nie ma sensu tego komentować. Słyszałem o wywiadzie pana Przytuły, w którym powiedział, że szefowie klubu są niezadowoleni z wyników w sześciu wiosennych meczach. Ja też nie byłem, ale z drugiej strony trudno było oczekiwać, że w sześciu meczach zdobędziemy osiemnaście punktów. Lepiej byłoby, gdyby dyrektor przyszedł bezpośrednio do mnie i mnie to powiedział prosto w oczy, że oczekiwał, powiedzmy piętnastu punktów w tych spotkaniach, zamiast rozmawiać poprzez media.
Z perspektywy czasu, nie uważa pan, że błędem było przystąpienie do rywalizacji w Ekstraklasie z drużyną opartą niemal wyłącznie na zawodnikach, którzy wywalczyli awans?
Dziś można dojść do takiego wniosku. Ale w pierwszej lidze graliśmy na tyle dobrze, że wszyscy stwierdzili, że i w Ekstraklasie tym składem damy sobie radę. Głównym powodem tego, że nie punktowaliśmy był fakt, że ŁKS w ostatnich latach co roku piął się w górę i nie był przygotowany na taką serię porażek. W meczach z Lechem, Piastem czy Legią nie graliśmy źle. O przegranych zdecydowały błędy indywidualne. One mocno przyblokowały zawodników. Ale rzeczywiście, może od razu po awansie należało wprowadzić do zespołu trochę świeżej krwi. Zimą staraliśmy się to nadrobić. Stąd ściągnięcie nowych zawodników do defensywy.
Chwalono was za styl, ale co z tego, skoro drużyna odniosła tylko pięć zwycięstw i straciła aż 44 gole. Kto bardziej zawiódł: formacje ofensywne, czy obrona?
Z wyników zawsze rozliczany jest trener. Często to co się potem dzieje w klubie i w drużynie jest pochodną osiąganych rezultatów. Kiedy się zastanawiam, dlaczego tak to wszystko potoczyło, już z dystansu, to dochodzę do wniosku, że najbardziej kosztowne były błędy indywidualne. A tych najwięcej popełnili obrońcy.
Ekstraklasa to za wysokie progi dla Jana Sobocińskiego? Stoper reprezentacji Polski do lat 20 w pierwszej lidze był zaporą nie do przejścia, a w niemal każdym występie w Ekstraklasie błąd próbował naprawiać jeszcze większym błędem.
Widziałem wielu piłkarzy, którzy w pierwszych meczach w najwyższej klasie rozgrywek notowali koszmarne pomyłki, a potem byli wiodącymi graczami swoich drużyn. Nie ma co ukrywać, Janek popełniał błędy, które kończyły się startą bramek. To młody zawodnik, zapłacił za brak doświadczenia w Ekstraklasie. Ale ten chłopak naprawdę ma predyspozycje do gry na wysokim poziomie. Miałby łatwiej, gdybym kazał mu walić futbolówką po autach. Ale my chcieliśmy grać w piłkę, rozpoczynać akcję z udziałem bramkarza i obrońców.
ŁKS przed restartem rozgrywek ma 11 punktów straty do ostatniej bezpiecznej w tabeli Wisły Kraków. Wojciech Stawowy jest w stanie dokonać cudu i utrzymać Ekstraklasę dla Łodzi?
Obojętnie, czy ja bym nadal prowadził zespół, czy jak teraz Wojciech Stawowy, to wierzę, że utrzymanie jest możliwe! Zostało jedenaście meczów, w których można ugrać trzydzieści trzy punkty. Tym bardziej teraz, kiedy liga będzie wielką loterią. Drużyny nie grały sparingów, a poziom przygotowania piłkarzy może być bardzo różny. Jestem człowiekiem, który do końca wierzy, że dopóki są szanse, to trzeba walczyć!