Patejuk jest przykładem na to, że warto być cierpliwym i wytrwałym w dążeniu do celu. Przed kilku laty grę w niższych klasach łączył z normalną pracą.
- Podejmowałem się różnych zajęć. Byłem elektrykiem, pracowałem na budowie, przy przeprowadzkach, w sortowni pieniędzy do bankomatów - wspomina lewy pomocnik Śląska.
Przed trzema laty Patejuk zaryzykował i przeniósł się z Korony Góra Kalwaria (IV liga) do drugoligowej Nidy Pińczów.
- To była dla mnie bardzo trudna decyzja, miałem bowiem bardzo dobrą pracę - opowiada. - Wyjazd do Pińczowa to była szansa, jaka się trafia raz na milion... dolarów. Nie było jednak pewności, że coś z tego wyjdzie.
Nowy klub opłacał mu wyżywienie i akademik, w którym mieszkał. - Zarabiałem 1,5 tys. zł miesięcznie. Pokazałem się jednak, trafiłem do Podbeskidzia, z którym po dwóch latach awansowałem do Ekstraklasy. A teraz jestem w Śląsku, walczymy o Ligę Mistrzów. Czyli warto było - ocenia.
Dziś przed Patejukiem i kolegami ze Śląska trudne zadanie. Najpierw mecz u siebie z Helsingborgs.
- Choć ostatnio nas krytykowano, to mimo wszystko jestem optymistą przed tym spotkaniem, Szwedzi są w naszym zasięgu - twierdzi Patejuk, który kiedyś nazywany był... "Szwedem" ze względu na skandynawski typ urody.