Super Express: - Jakie są pana pierwsze skojarzenie z tamtym mundialem?
Adam Nawałka: - Miałem niespełna 21 lat, jechałem na wielki turniej więc wspomnienia muszą być piękne i pozytywne. Każdy piłkarz podchodzi z pietyzmem do takiej imprezy i wspomnienia pozostają do końca życia.
- Oczekiwania mediów, kibiców były bardzo duże, z mistrzostwem świata włącznie. Jak to wyglądało w środku drużyny, aspiracje były tak wysokie?
-Nasza piłka wyglądała wtedy naprawdę dobrze. Cztery lata po wywalczeniu 3. miejsca na MŚ byliśmy światową potęgą. Do dyspozycji trenera Jacka Gmocha byli praktycznie wszyscy piłkarze z 1974 z bagażem doświadczenia, i była domieszka młodości i kreatywności. Myślę o Zbyszku Bońku, Andrzeju Iwanie, mojej osobie czy Staszku Terleckim, który jednak miał pecha bo z powodu kontuzji nie pojechał. To dawało nam dobrą pozycję przed mundialem, tym bardziej, że w kwalifikacjach spisywaliśmy się dobrze. Trener Jacek Gmoch wykonywał fantastyczną pracę, wprowadzał nowe trendy a jednocześnie jego pomysły mogły zaskoczyć rywali .
- Co konkretnie było nowością?
- Graliśmy w ustawieniu 4 4 2, rombem w linii pomocy, ale wtedy próbowaliśmy też grać trójką środkowych obrońców, co na tamte czasy było wydarzeniem nieprzeciętnym.
- Zaskoczył pan, bo w oficjalnym meczu nie można doszukać się takiego ustawienia.
- Próbowaliśmy tak grać na treningach, a z tego co wiem, to trener do samego końca przed ostatnim meczem w mistrzostwach z Brazylią wahał się, czy nie zagrać takim ustawieniem. W ostatniej chwili zdecydował się na klasyczne, z czwórką w obronie. Był prekursorem pewnych pomysłów, bo dopiero jakieś 10 lat po tym wydarzeniu o którym mówię, ustawienie z trójką obrońców wchodziło na europejskie boiska.
- Pierwszą fazę przeszliście suchą nogą , bo zremisowaliście z mistrzami świata, Niemcami, i wygraliście swoją grupę.
- Niemcy obawiali się tego meczu, również dlatego, że trener Gmoch, który już wcześniej stworzył bank informacji, lubił zaskoczyć ustawieniem zespołu. Może nie dostarczył on wielkich emocji, ale był bardzo ciekawy pod kątem taktycznym. Później wygraliśmy z Tunezją i Meksykiem i forma rosła ,więc przystępowaliśmy do meczu z Argentyna w dobrych nastrojach.
- Działo się w nim bardzo dużo, ale został przegrany. Mario Kempes był nie do zatrzymania, a Kazimierz Deyna nie wykorzystał karnego...
- Atmosfera tego meczu była niesamowita. Konfetti rzucane przez kibiców, ich szaleńczy doping. To dodało im mocy, a my daliśmy się zaskoczyć. Kempes wykorzystał błąd w pierwszej połowie. Później graliśmy coraz lepiej, stwarzaliśmy sytuacje, aż doszło do karnego, po tym jak Tarantini wybił piłkę ręką z bramki. O niewykorzystanym karnym przez Kazia Deynę chyba już powiedziano już wszystko, ale nikt w szatni nie miał do niego pretensji, bo najlepszym się to przytrafiało. Kempes podwyższył na 2:0 i nie byliśmy w stanie się podnieść.
- Chyba nie tylko doping kibiców zadecydował o waszych przegranych z Argentyną i Brazylią?
- Jacek Gmoch lubił zaskakiwać i zmieniać skład. Stabilizacja jest bardzo ważna i z perspektywy czasu, że nie wszystkie zmiany przyniosły korzyść. W meczu z Argentyną na środku obrony zamiast Jurka Gorgonia zagrał Heniu Kasperczak, ale według mnie to było jak ... dwie zmiany. Straciliśmy obrońcę Gorgonia, który znakomicie grał głową w polu karnym, a właśnie Kempes strzelił nam gola w ten sposób. Jednocześnie brakowało Henia Kasperczaka w linii pomocy. Ale to my piłkarze ponosiliśmy odpowiedzialność za wynik meczu i przynajmniej ja nigdy od niej nie uciekałem.
- Trener Gmoch w wywiadach mówił, że miejsce 5-6 było szczytem naszych możliwości. Pan uważa tak samo?
- Dla nas było olbrzymim rozczarowaniem. Mieliśmy nastawienie, że jedziemy powalczyć o mistrzostwo świata. Czuliśmy się naprawdę mocni, właśnie poprzez mieszankę doświadczonych z młodymi. Zbyszkiem Bońkiem i mną interesowały się kluby włoskie. Ja byłem wybierany do grona piłkarzy, którzy byli odkryciem mistrzostw, więc stąd rozczarowanie. Czy mogliśmy osiągnąć więcej? Piłka nożna to zwykle jest polemika i zawsze będą dyskusje. Z mojego punktu widzenia zrobiliśmy za mało i mogliśmy osiągnąć więcej. Jestem jednak pełen uznania i szacunku za pracę, jaką wykonał trener Gmoch. Przejął zespół w trudnym momencie po Kazimierzu Górskim, ale od pierwszego meczu eliminacyjnego z Portugalią widać było jego rękę i nowatorski pomysł na drużynę.