Jacek Bąk

i

Autor: Przemysław Szyszka/Super Express

Jacek Bąk o życiu w Katarze i szansach tej kadry na mundialu. Nie zgadniecie, co zostawiał „w pogotowiu”

2022-04-02 11:37

Reprezentacja Polski zagra na mundialu w Katarze. Przed laty w tym kraju występował Jacek Bąk (49 l.). Były obrońca kadry spędził dwa sezony (lata 2005-2007) w Al-Rayyan Doha. Opowiada nam o życiu w tym kraju, o tym co go zaskoczyło i jak widzi szanse Kataru na mistrzostwach świata.

„Super Express”: - Jak czuł się pan w Katarze?

Jacek Bąk: - Wszystko było poukładane, miałem tylko grać w piłkę. Czułem się dobrze, choć największym zmartwieniem i problemem była wysoka temperatura. Trudno było znosić upał w normalnym życiu, a co dopiero grając mecz. Człowiek tracił trochę kilogramów. Ten gorąc był męczący. Jednak podczas mundialu temperatura będzie znośna, a stadiony klimatyzowane. W moich czasach takich obiektów nie było, nie było jak uciec przed tym żarem.

- Pod względem finansowym to była bajka?

- To była moja najlepsza oferta podczas całej kariery. Pamiętam, że woda była droższa od benzyny. Tankowałem bak w aucie na full i płaciłem ok. 18 dolarów. Robi to wrażenie przy obecnych cenach paliwa w Polsce. Dwa lata w Katarze to długi okres, ale nie wszyscy dawali radę. Ebi Smolarek trafił tam później i wytrzymał kilka miesięcy. OK, był napastnikiem i wymagania pewnie były większe. Oczekiwano, że będzie strzelał gole w każdym meczu. W moim zespole grali m.in. Kameruńczyk Salomon Olembe, Francuz Fabrice Fiorese czy Belg Emile Mpenza. Wcześniej w tym klubie byli także m.in. Brazylijczyk Sonny Anderson, Niemiec Mario Basler czy bliźniacy de Boer, z którymi rywalizowałem w lidze. Gdy trafiłem do Kataru, to oni odeszli do innego klubu.

Były reprezentant Polski Jacek Bąk o liderze obrony kadry. Te słowa nie przejdą bez echa!

- Ściągano wielkie nazwiska do ligi katarskiej, ale poziom nie należał chyba do najwyższych.

- W Katarze nie trenowało się zbyt mocno. Nie chciałem wypaść z rytmu, bo grałem w reprezentacji, więc trzeba było dodatkowo zadbać o formę. Ćwiczyłem trzy razy dziennie. O siódmej rano wychodziłem pobiegać, później była siłownia, a pod wieczór zajęcia z zespołem.

- Co pana najbardziej zaskoczyło?

- W ciągu dwóch lat miałem kilku trenerów. Jak dobrze pamiętam, to kiedyś naliczyłem sobie ich z ośmiu. Jak coś poszło nie tak, wyniki nie satysfakcjonowały, to od razu była zmiana szkoleniowca. W tamtym okresie te roszady były u nich normą. Bo kto bogatemu tego zabroni? Masz pieniądze to zmieniasz. Stać ich było na to. Jak wracałem z Polski do Kataru, to po przyjeździe nie rozpakowywałem jednej z trzech walizek.

- Dlaczego pan tego nie robił?

- Widziałem te ciągłe zmiany trenerów, ale i odejścia zawodników, więc zostawiałem ją „w pogotowiu”. Tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś wpadł na pomysł, aby mi także podziękować. Byłem spakowany, gotowy do wyjazdu. Nie chcecie mnie? OK, to już mnie tutaj nie ma (śmiech).

- Były momenty, że klub chciał się z panem wcześniej pożegnać?

- Nic takiego nie miało miejsca. Podchodziłem profesjonalnie do obowiązków. Nie miałem żadnych problemów w klubie. Ale niektórym przytrafiały się szybsze rozstania. Kogoś coś zabolało, ktoś się spóźnił, ktoś marudził, że wypłaty nie dostał w terminie i… zaraz go nie było w klubie. Mnie się bali, więc nie miałem takich sytuacji (śmiech).

- W jaki sposób nastraszył pan Katarczyków?

- Trzeba było trochę być cwaniakiem, aby tam sobie poradzić. Poukładałem sobie relacje z kolegami z zespołu. Tłumaczyłem im taktykę, ustawienie, bo z tym byli na bakier. Jednak po jednym z meczów byłem wściekły na nich, bo straciliśmy gola i przegraliśmy. A zwracałem im uwagę w trakcie spotkania. Potakiwali głowami, że wiedzą o co chodzi, a potem i tak popełniali błędy taktyczne, bo nie mogli tego „ogarnąć”. To mnie wtedy zdenerwowało. Zdjąłem koszulkę i rzuciłem w kierunku ściany. I tam została, bo się przylepiła do niej. Po tym zdarzeniu niektórzy zwyczajnie bali się wejść do szatni, bo mieli w pamięci moją reakcję.

Sebastian Mila zwraca uwagę na tego piłkarza Legii. To największe odkrycie mistrza Polski?

- Zdarzały się także inne zaskakujące sytuacje?

- W pierwszym roku zdobyliśmy Puchar Kataru. Czułem się tak, jakbyśmy zdobyli mistrzostwo świata. Po finale miałem wyjazd na zgrupowanie reprezentacji Polski. Mieliśmy z zespołem do przejechania trzy kilometry, a mimo to podróż autokarem zajęła nam kilka godzin. Kibice tak cieszyli się z naszego sukcesu, że zablokowali drogę i przejazd się mocno wydłużył. W końcu wyszedłem i poszedłem na piechotę do domu.

- Co może osiągnąć Katar na mundialu?

- Pod względem sportowym nie sądzę, aby dużo zwojowali podczas turnieju. Na pewno ich główny cel to wyjście z grupy. Awans do fazy pucharowej to będzie ich priorytet. Na to się nastawią. Nie wierzę, aby ugrali coś więcej. Katar to małe państwo. Zastanawiam się, jak poradzi sobie z przyjazdem tylu kibiców z różnych krajów. To duże wyzwanie pod względem organizacji. Są inne sprawy, jak na przykład rozwiązana zostanie kwestia z alkoholem, który dostępny jest w tylko w hotelach. Może dla obcokrajowców na czas finałów zniesione zostaną ograniczenia.

- Czy już po karierze odwiedził pan jeszcze ten kraj?

- Ostatni raz byłem tam w 2013 roku. Byłem zaskoczony tempem zmian, które zobaczyłem. Naprawdę, zmieniło się tam bardzo wiele. Katar mocno się rozwinął. Kiedyś mieszkałem w Four Seasons, który był jednym z wyższych budynków w Dausze. Teraz już do nich nie należy.

Skandal! FIFA znów odstawia cyrk. Ocenzurowali przemówienie Ukrainy w sprawie wojny

Sonda
Czy Polska odniesie sukceś na MŚ Katar 2022?
Najnowsze