Carlo Ancelotti

i

Autor: Newsflare/Tarbouriech Roseline via AP

Carlo Ancelotti zwolniony z Realu Madryt: Florentino Perez znowu zaczął kopać grób Królewskich

2015-05-26 4:00

Gdyby Carlo Ancelottiego nie było, ktoś w Madrycie musiałby go wymyślić. Miłość od pierwszego wejrzenia. Układ idealny. Królewski trener. Właściwy człowiek, na właściwym miejscu. Tak... już było. Florentino Perez na poniedziałkowej konferencji prasowej jeszcze raz udowodnił, że Real Madryt faktycznie jest klubem jedynym w swoim rodzaju. Nie ma bowiem na globie drugiej sportowej drużyny, której paliwem są notoryczne - sztucznie wywoływane - trzęsienia ziemi.

Mówi się, że o wielkości mężczyzny świadczy nie to jak zaczyna, a jak kończy. Jeśli tak, Włoch wygrał życie. Takiego pożegnania z Santiago Bernabeu nie miał bodaj żaden trener w historii tego klubu. Przypomina ono - bo wciąż trwa! - raczej sceny z hollywoodzkiego wyciskacza łez. Piłkarze żałują, kibice opłakują, dziennikarze nie dowierzają i tylko jedna osoba na tej planecie rozumie, co się stało. Florentino Perez. Wszechwładny prezes największej sportowej instytucji na Starym Kontynencie. W największym skrócie: człowiek, który na swoich błędach nie uczy się nigdy.

Del Bosque, czy ktoś go jeszcze pamięta?

Rok 2003. Madryt świętuje. "Królewscy" dopiero co przyklepali mistrzostwo Hiszpanii. Na ulicach trwa fiesta. W gabinetach trwają jednak dyskusje. Krótkie. Trener Vicente Del Bosque jeszcze o niczym nie wie. Dowiaduje się na korytarzu od dyrektora Jorge Valdano. Komunikat wydaje się absurdalny. Zarząd zdecydował się zwolnić szkoleniowca. Nie tylko zresztą jego. W ten sam sposób o końcu swojej przygody ze stadionem Santiago Bernabeu dowiaduje się kapitan zespołu Fernando Hierro. Rozpoczyna się czystka. Cel? Decima.

Carlo Ancelotti zwolniony z Realu Madryt!

Bilans rewolucyjnej idei? Poznajemy dopiero po dekadzie. Dramatyczny. Od europejskich marzeń prezesa odbija się dziesięciu kolejnych szkoleniowców. Skrajnie rożni. Magicy pokroju Jose Mourinho, ale też dyletanci jak Carlos Queiroz czy Vanderlei Luxemburgo. Klub wydaje miliard euro na wzmocnienia, ale sukces przychodzi nieoczekiwanie.

Lato 2013. Mourinho zostaje zwolniony. Portugalczyk zostawia po sobie pole bitwy. Skłóconą szatnię, wyczerpanych piłkarzy i zrezygnowanych kibiców. Zatrudnienie Carlo Ancelottiego wydaje się gwoździem do trumny.

Tymczasem Włoch w dwanaście miesięcy dokonał niemożliwego. Nie zmienił systemu. Nie rozpoczął kadrowej rewolucji. Przekonał. Piłkarzy do swojej osoby. Do realizacji celu. Do zjednoczenia. Decima nie była przypadkiem. Sergio Ramos u "The Special One" był przede wszystkim wariatem. Genialnym szaleńcem, gotowym rozbić nawet najlepszy plan taktyczny. Pod wodzą "Don Carlo" stał się sercem "Królewskich". To właśnie on wytrzymał w Lizbonie presję i w 93. minucie dał Realowi dogrywkę.

Nawet CR7 zrobił postępy

Luka Modrić? U Mourinho grał tam, gdzie nie było chętnych. Gubił się. Znikał. U Ancelottiego dostał pewny plac. Buławę lidera. I stał się najlepszym pomocnikiem świata. Podobnie Toni Kroos. Isco: z szalonego dryblera, do roli zadaniowca. Dani Carvajal: ze średniaka Bundesligi na szczyt europejskiego futbolu. Albo Cristiano Ronaldo. W wieku 30 lat Portugalczyk rozegrał najlepszy sezon w karierze. I pomyśleć, że Mourinho wydawał się budować zespół w oparciu tylko o jego osobę. Karim Benzema? Francuz nie wytrzywał ponoć porównania z Gonzalo Higuainem. A bez niego nie byłoby zapewne słynnego BBC, kolejnego zresztą autorskiego pomysłu włoskiego szkoleniowca. Wymieniamy dalej? Nazwisk jest sporo. Na samym dole znajduje się jeszcze to najdłuższe. Asier Illarramendi. Aż nam go żal. Bask stanie się najpewniej jedną z ofiar czystki Pereza. Tymczasem drugiego takiego Madryt nie znajdzie. Nie znajdzie na rynku transferowym równie skutecznego "zabijacza" meczów. A przecież z nim Real był bezpieczny. Wystarczyło dać mu grać. Rywal umierał.

Wspomnienie Lizbony. Jak wyrok

Pożegnanie? To raczej pogrzeb. Florentino Perez drugi raz w karierze podjął się wyzwania idiotycznego. Wyjął łopatę i zaczął kopać. Oczywiście wierzy, że groby przygotowuje rywalom. Tyle że taka zabawa zawsze kończy się tak samo. W futbolu nie istnieje pojęcie udoskonalania doskonałości. Jest pewna granica. Porażki się zdarzają. Trzeba je tylko umieć interpretować. Tymczasem w Madrycie pojęcie "wpadki" nie istnieje. Jest tylko klęska. Katastrofa. Koniec świata. I dlatego dzisiaj to Barcelona wyznacza trendy w futbolu. A Madryt wydaje miliony. I wierzy. Ale może takie prawo największego.

A Ancelottiego w Madrycie zapamiętamy na zawsze z tego jednego wieczoru. On był tam, gdzie planował. Nikt tamtego finału Ligi Mistrzów nie rozegrałby lepiej. Bo nie ma w Europie trenera równie cierpliwego. Trenera, który tak dobrze rozumie ten sport. Futbol to nie statystyki. Futbol to właśnie To dośrodkowanie Luki Modricia. To ta chwila zawahania stoperów Atletico. To ten wyskok Sergio Ramosa. I tamta feta z okazji Decimy.

Futbol. Nie zrozumiemy go nigdy. Ale może to i lepiej?

KLIKNIJ: Polub Gwizdek24.pl na Facebooku i bądź na bieżąco!

ZAPISZ SIĘ: Codzienne wiadomości Gwizdek24.pl na e-mail

Nasi Partnerzy polecają

Najnowsze