Małysz przygodę z samochodowymi rajdami terenowymi rozpoczął w roku 2011, zaraz po zejściu ze skoczni.
Po raz pierwszy wystartował trzy miesiące po ostatnim konkursie, a po kolejnych siedmiu miesiącach pokonał trasę maratońskiego Rajdu Dakar.
- Jeśli Robert będzie miał z tego radość, ma takie marzenie i cel, to jak najbardziej, niech startuje - uważa mistrz narciarskich skoczni. - Na pewno będzie miał ułatwione zadanie, jeżeli podejmie wyzwanie zaraz po zakończeniu kariery. Zachowa kondycję oraz inne ważne cechy i dzięki temu odnajdzie się w tym trudnym sporcie. Dużo ciężej miałby ktoś z ulicy. Wiem, że Robert lubi motoryzację, tak jak ja. I słyszałem, że ma bardzo dobre umiejętności za kółkiem, a pokazał to na torze w Kielcach - zdradza Małysz.
Zdaniem byłego skoczka największy problem na starcie kariery kierowcy rajdowego to brak doświadczenia.
- Dakar wymaga nie tylko wytrzymałości i umiejętności prowadzenia samochodu, ale też doświadczenia, które zdobywa się z czasem. Niesie sytuacje nieprzewidywalne - podkreśla Małysz. - Ale pewnie Robert nie pojechałby w Dakarze "z marszu", tylko po próbach w mniejszych rajdach. Musiałby mieć także doświadczonego pilota, bo taki decyduje o sukcesie w 70 procentach - ocenia "Orzeł z Wisły", który w Rajdzie Dakar startował aż pięć razy (2012-2016).
Osobny problem to znalezienie pokaźnego budżetu. Ale "Lewy" nie miałby z tym kłopotów.
- Na start w Dakarze potrzeba kilku milionów złotych - nie kryje Małysz. - Ale Robert ma licznych sponsorów, którzy zapewne zostaliby przy nim po jego zejściu z boiska, tak jak pozostali sześć lat temu przy mnie. Mieliby wielką promocję z tytułu tego, że Robert jedzie w takim rajdzie.
ZOBACZ: Życie zaczyna się po czterdziestce. Tak Małysz świętował urodziny