W klasyku Bundesligi Lewandowski był jednym z najlepszych na boisku. Strzelił dwa gole - z rzutu karnego i wolnego - a Bayern wygrał z Borussią aż 4:1. Dla polskiego napastnika nie był to jednak łatwy i przyjemny wieczór. Nie tylko dlatego, że musiał przedwcześnie opuścić boisko z powodu kontuzji, ale też w powodu bardzo ostrej gry rywali, którzy nieustannie go faulowali.
Najgroźniej wyglądała sytuacja z końca pierwszej połowy, kiedy spóźniony do piłki obrońca gości Marc Bartra zamiast w futbolówkę kopnął w... twarz "Lewego". Ten natychmiast padł na murawę i musiał zostać opatrzony przez sztab medyczny. Na szczęście nic poważnego mu się nie stało i wrócił do gry, ale nie mógł się pogodzić z decyzją sędziego, który pokazał Hiszpanowi tylko żółtą kartkę.
- To powinna być czerwona kartka! Czemu jej nie dostał? Dobre pytanie! To oczywiste, że mnie widział. Gdyby kopnął mnie nieco mocniej, potrzebowałbym znowu swojej maski - grzmiał później "Lewy" w rozmowie z "Bildem". W ten sposób nawiązał do sytuacji sprzed dwóch lat, gdy doznał doznał złamania górnej kości szczęki i kości nosowej oraz wstrząśnienia mózgu i musiał nosić specjalną maskę chroniącą twarz.
Wściekłości nie krył też agent polskiego piłkarza Maik Barthel. Po faulu bramkarza Borussii Romana Burkiego na Lewandowskim retorycznie pytał na Twitterze co jeszcze musi się wydarzyć, by za faul na Polaku ktoś wyleciał z boiska, a po meczu na łamach "Bilda" wysnuł poważne oskarżenie - Mam wrażenie, że piłkarze BVB chcieli wykończyć Roberta wszelkimi możliwymi sposobami - powiedział wzbudzając mnóstwo kontrowersji. Czy miał rację?