"Super Express": - Denerwowałeś się przed ogłoszeniem kadry?
Mariusz Stępiński: - Każdy piłkarz, który był w sferze zainteresowań trenera, chyba liczył na to powołanie. A na dzień nominacji głównie czekali ci, którzy nie mieli pewności wyjazdu na zgrupowanie. Ja też, ale bez większych nerwów. Nie miałem na to większego wpływu. Fajnie, że dzień, w którym trener przedstawił powołania, przypadł na moje urodziny, 12 maja. Bardzo miły prezent. Ale samo powołanie do szerokiej kadry to nie jest Mount Everest moich marzeń.
- Obawiasz się, że możesz znaleźć się w grupie zawodników, których selekcjoner odstrzeli podczas zgrupowania w Arłamowie?
- Muszę być przygotowany na każdą ewentualność. Liczę jednak na to, że pojadę na Euro. I wierzę w to bardzo mocno. Wiem, że liczy się choćby mowa ciała, podejście do treningów, trener patrzy na wszystko.
- Krążą plotki, że mógłbyś przenieść się z Ruchu do Legii. Jest coś na rzeczy?
- Każdą opcję trzeba rozpatrzyć. Ale przecież prezes Legii nie powiedział oficjalnie, że jest mną zainteresowany, więc dla mnie nie ma tematu. Takie wróżenie z fusów nic mi nie da. Skupiam się na dużo ważniejszych rzeczach niż na plotkach transferowych.
- Podobno zacząłeś współpracować z Anią Lewandowską. Jak ci pomaga?
- Wprowadziłem podobny model odżywiania, jaki Ania sama stosuje. Dzięki temu czuję się dużo lepiej fizycznie. Bardzo fajnie nam się współpracuje, to dla mnie ważna sprawa. Staram się zdrowo odżywiać i widzę efekty. Na zgrupowaniach jest tak dużo jedzenia, że bez problemu można wybrać sobie coś zdrowego.
- Robert Lewandowski przed meczami zajada się kulkami mocy przygotowanymi przez żonę. Ty też masz swoje?
- Dla mnie najważniejsze jest, żeby przed meczem zjeść węglowodany. Najczęściej jest to ryż albo bataty. Nie odkryłem jeszcze jednak czegoś, co by mi szczególnie dawało moc (śmiech).