Od wczesnych godzin popołudniowych język polski dominował na praskim Starym Mieście. Kibice zjechali do stolicy Czech z całej Polski (i nie tylko). - Wygramy. Mamy nowego trenera, który odmieni tę drużynę – zapowiadali w rozmowie z „Super Expressem” przed meczem. Potwierdzali to, co mówił również selekcjoner Fernando Santos. - Interesuje mnie sześć punktów w dwóch meczach - podkreślał Portugalczyk.
Zarówno zapał Santosa, jak i kibiców został szybko ostudzony przez Czechów. W towarzystwie żywiołowego dopingu ruszyli do frontalnego ataku i po zaledwie 26 sekundach prowadzili 1:0, a chwilę później podwyższyli na 2:0. Szok, niedowierzanie, reprezentacja Polski na deskach. Jeszcze nigdy w historii reprezentacja Polski nie straciła dwóch goli w pierwszych 129 sekundach, Wprawdzie po tym nokdaunie biało-czerwoni próbowali się podnieść, ale niespecjalnie zagrażali bramce Czechów. Ba, to gospodarze w końcówce pierwszej połowy mogli zamknąć ten mecz golem na 3:0.
Po przerwie Polacy ruszyli do może nie frontalnego, ale bardziej zdecydowanego ataku. Przede wszystkim grali znacznie wyżej w obronie, co powodowało i więcej szans w ataku, i niestety większe zagrożenie kontratakami. W 64. minucie słowo się rzekło – Czesi przeprowadzili kontratak, po którym padł gol na 3:0.
Ostatnie minuty to już było czekanie na ostatni gwizdek sędziego. I choć w końcówce gola na 1:3 strzelił Damian Szymański, to nic to nie dało ani nie zmieniło. Przed Fernando Santosem zapewne nieprzespana noc pełna przemyśleń. Bo jeśli miał zapewnić nam poprawę po stagnacji za Czesława Michniewicza, to wcale nie jest lepiej. Jest o wiele gorzej.