Jeśli chodzi o najmocniejsze ligi i wielkie kluby, to w Polsce najliczniej reprezentowane są zespoły angielskie. Swoich zawodowych skautów na stałe mają nad Wisłą Manchester United, Chelsea i Arsenal. Dla MU pracuje Piotr Sadowski, były dyrektor zarządzający akademii piłkarskiej Lecha Poznań i były dyrektor sportowy Podbeskidzia Bielsko-Biała. - Pracuję dla Manchesteru od roku. Jestem odpowiedzialny za Europę Środkowo-Wschodnią, a moje główne rynki obserwacji to Polska, Czechy i Słowacja – mówi nam Sadowski. - Choć oczywiście, jeśli trzeba to jestem wysyłany i w inne rejony. W ubiegłym roku obserwowałem na przykład mistrzostwa świata U 17 w Indiach, czasem też turnieje juniorskie we Francji. Pracy jest dużo, ale satysfakcja ogromna – zapewnia Sadowski, który przyznaje, że w tym regionie Europy Manchester United kładzie raczej nacisk na obserwację młodych piłkarzy, którzy mają szansę trafić do akademii. - Bo nie ma co ukrywać, ciężko w tych ligach znaleźć gracza już gotowego do gry w tak wielkim klubie jak Manchester. Skupiam się więc w dużej mierze na młodzieży – mówi były pracownik Lecha.
Kilkuletnie cudowne dzieci? Obserwacja nie ma sensu!
W internecie często pojawiają się filmiki ledwie kilkuletnich „cudownych dzieci”, które pokazują wyjątkowe sztuczki. Piłkarskie potęgi nie zwracają jednak uwagi na tego typu sytuacje. - Nie obserwuję kilkuletnich dzieciaków, bo to nie ma sensu. Przepisy w większości krajów stanowią, że piłkarz może podpisać kontrakt w wieku 16 lat, więc wcześniej i tak nie da się go ściągnąć. Pod tym względem w Polsce drużyny mają handicap, bo u nas można parafować umowy w wieku 15 lat, co w pewnym sensie zabezpiecza kluby przed utratą gracza kończącego lat 16. Zresztą, tym tropem poszli też Belgowie, w obawie przed odpływem wielkich talentów. U nich wcześniej też można było podpisywać kontrakty dopiero w wieku 16 lat, ale zmieniono to na 15 – tłumaczy Sadowski, który przyznaje, że praca skauta to nie tylko obserwacja meczu. - Każde spotkanie kończy się dla mnie dopiero po napisaniu raportu dla Manchesteru. Bo z każdego obserwowanego meczu, a co za tym idzie konkretnego piłkarza, przygotowuję relację.
Sadowski pracuje w Manchesterze od 12 miesięcy, jednak na Old Trafford nie trafił jeszcze rekomendowany przez niego piłkarz. W akademii Manchesteru jest wprawdzie młody Polak, Łukasz Bejger z Lecha Poznań, ale zainteresowanie nim zrodziło się jeszcze gdy Sadowski pracował w Lechu i to on… wydawał zgodę na sprawdziany Bejgera na Old Trafford. Wtedy jeszcze nie wiedział, że wkrótce to będzie jego nowy pracodawca. A transfer obrońcy z Poznania dopełnił się w sierpniu tego roku, gdy Sadowski był już pracownikiem MU. - Co do tego jak często muszę polecać utalentowanego piłkarza, to powiem w ten sposób: Nie jest tak, że ktoś ode mnie wymaga, że raz na jakiś czas muszę kogoś „dostarczyć”. Nie, wręcz przeciwnie. Mimo że ostatnie wyniki sportowe są trochę słabsze, to Manchester jest jednym z najpotężniejszych klubów na świecie i ujmę to w ten sposób: nie spodziewałem się przed podjęciem pracy, że wymagania co do kandydatów na piłkarzy klubu z Old Trafford są aż tak wysokie. Inna rzecz, która mnie ujęła: taka rodzinna atmosfera. Starsi skauci, którzy pracują dla Manchesteru od lat opowiadali mi, że za sir Aleksa Fergusona mogli do Manchesteru przylatywać z rodziną, zabierać ją na mecz, trening pierwszej drużyny… Teraz klub się bardzo rozrósł, więc trudniej o takie rodzinne przyjazdy, ale duch tej atmosfery wciąż jest i za każdym razem, gdy jestem w klubie, to w rozmowach czuję, że liczy się nie tylko wynik, ale i relacje międzyludzkie – mówi Sadowski.
Czas na Bułkę
Stałego przedstawiciela w Polsce ma też Chelsea Londyn. Od lat pracuje dla niej Bartosz Olędzki, który kontynuuje współpracę rozpoczętą przez jego ojca. Tyle że Chelsea „oczyma” Olędzkiego szuka nie tylko w Polsce. - Mam dość spory region do obserwacji. To Polska, Czechy, Słowacja, ale i całe Bałkany – Chorwacja, Serbia, Słowenia, Macedonia, Bośnia i Hercegowina… Myślę, że około 25-30% mojego czasu to obserwacje w Polsce, zarówno mecze juniorów jak i Ekstraklasa. Skupiamy się na graczach w wieku 17-21 lat, bo jeśli ktoś ma 24-25 lat i wciąż gra w naszej lidze to znaczy że „coś jest nie tak” z punktu widzenia dużego klubu.
Kilka lat temu Olędzki polecił Chelsea Huberta Adamczyka, ten był w klubie przez jakiś czas, ale ostatecznie kariery tam nie zrobił i wrócił do kraju. Teraz, również z rekomendacji Olędzkiego, w Chelsea znalazł się bramkarz Marcin Bułka, który szybko pnie się w klubowej hierarchii bramkarzy. - Tu wszystko się zgrało. Umiejętności, warunki fizyczne… Plus fajne rozmowy z Escolą Varsovia. Na poziomie pod każdym względem – mówi Olędzki.
Klub dla którego pracuje Olędzki jest w gronie tych, o których plotkuje się, że jest zainteresowany sprowadzeniem Krzysztofa Piątka. Czy zatem Piątek nie został przegapiony przez skautów wielkich klubów, którzy mieli go pod nosem w naszej Ekstraklasie? - Uważam, że nie – mówi stanowczo Olędzki. - Gdyby Piątek trafił do Bayernu, Manchesteru, Realu, czy Arsenalu i tam od razu strzelał, to mógłbym powiedzieć: Tak, nie doceniliśmy go jako skauci. Ale on trafił do Genoi, co było normalnym, racjonalnym ruchem. I nikt z nas nie wie co będzie dalej, choć życzę mu jak najlepiej. Jednak wielkie kluby często wolą kupić piłkarza, a nie kandydata na piłkarza lub jego potencjał. Wolą poczekać i zapłacić 2-3 razy więcej, ale mieć już gotowego gracza, „przetartego” w innym klubie silnej ligi. Tak może być choćby z Piątkiem, któremu życzę jak najlepiej.
Nawet 200 meczów rocznie
Od lat stałego przedstawiciela w Polsce ma też Arsenal Londyn. To Tomasz Pasieczny, wcześniej pracujący między innymi dla Cracovii. Pasieczny zaczynał od Polski, Czech i Słowacji, ale od pewnego czasu ma powiększony obszar o Rosję i Ukrainę. Poza Polską obserwuje tylko seniorów, natomiast w naszym kraju i seniorów, i juniorów. To właśnie on współuczestniczył w głośnym transferze do Arsenalu Krystiana Bielika.
Pasieczny, jak i inni w tej branży, bardzo dużo podróżuje. Ile meczów w roku ogląda? Są lata, że 150, a nawet 200! A kto te mecze wybiera? To zależy od klubu i doświadczenia skauta. W wielu przypadkach, tak jest na przykład jeśli chodzi o Arsenal i Pasiecznego, klub zdaje się na skauta, uznając, że to on najlepiej orientuje się w terenie, na którym pracuje.
MU, Arsenal i Chelsea mają na skautingowym pokładzie Polaków, a jaką politykę względem naszej piłki mają inni angielscy giganci? Liverpool nie ma tu stałego przedstawiciela, bo przyjął inną optykę: dość często testuje młodych polskich piłkarzy, których polecają mu agencje menedżerskie lub którzy wpadną w oko ludziom The Reds przy okazji różnych juniorskich turniejów.
Częściej niż klub Juergena Kloppa, do Polski zapuszcza się przedstawiciel Tottenhamu. Zdarza się, że ich wysłannik, Paul Lowe, bywa w Polsce nawet kilka razy miesięcznie. Efekt? W orbicie zainteresowania „Kogutów” jest obecnie trzech młodych polskich piłkarzy. A jeśli chodzi o stałych przedstawicieli Anglików, to swojego człowieka, w osobie Piotra Kasprzaka, ma też jeszcze Southampton.
Dortmund odpuścił po meczach z Legią
Jednym z największych „podróżników” wśród polskich skautów jest Artur Płatek, były trener od kilku lat pracujący jako łowca talentów Borussii Dortmund. - Jutro lecę do Argentyny, gdzie bywam zresztą bardzo często – zaczyna rozmowę. - Podobnie jak w Chile, Kolumbii, Peru. Gdy ktoś mnie pyta, gdzie mieszkam, odpowiadam, że w samolocie. W Borussii mamy taki zwyczaj, że nie korzystamy z miejscowych skautów, sami wszędzie latamy, bo osobiście wolimy się przekonać lub nie do danego piłkarza. A obserwacje są naprawdę szczegółowe. To było jeszcze przed podjęciem mojej pracy w Dortmundzie, ale prawdą jest, że Lewandowskiego BVB oglądała ponad 30 razy!
Sam Płatek, choć bazę ma w Polsce, uczestniczył w „skautowaniu” późniejszych gwiazd Borussii. - Byłem na obserwacji Aubameyanga i Dembele, obu oglądałem we Francji. Myślę, że obejrzałem już w sumie kilka tysięcy piłkarzy pod kątem ich przydatności dla Dortmundu.
Co ciekawe, Płatek oceniał też pod kątem przydatności dla BVB Arkadiusza Milika, kiedy ten grał w Górniku Zabrze. Uznano wtedy, że Borussia jednak nie sięgnie po tego napastnika. - To ja go sprowadzałem z Rozwoju do Górnika, dobrze znałem jego możliwości. Wiedzieliśmy już wtedy jakie ma plusy, co może poprawić, a czego nie… Po prostu wtedy byłoby mu w Dortmundzie ciężko, pamiętamy przecież jaką drogę przeszedł… To bardzo dobry piłkarz, a czy żałuję, że nie trafił do Borussii? Nie ma sensu rozpatrywać sprawy w ten sposób… - mówi dziś Płatek.
Jeśli chodzi o obecną naszą Ekstraklasę, to skaut Borussii mówi wprost i dość brutalnie: - Co do BVB, to momentem zwrotnym były jej mecze w Lidze Mistrzów z Legią. 6:0 w Warszawie i 8:4 w Dortmundzie sprawiło, że doszliśmy do wniosku, że gotowych piłkarzy do BVB tu raczej nie znajdziemy. Tamte mecze po prostu zweryfikowały naszą Ekstraklasę – przyznaje Płatek, choć od razu zastrzega: - Ale to nie jest tak, że całkowicie odpuściliśmy. Mam tu swoich ludzi, którzy dają mi znać jeśli gdzieś pojawi się ciekawy zawodnik. Natomiast w poprzednim sezonie byłem może na 4-5 kolejkach ligi. Nie więcej.
Dalekie podróże prowokują czasem różne przygody. Nie inaczej było z Płatkiem. - Nikt nigdy nie przystawił mi pistoletu do głowy, ale kiedyś, w Marsylii, wystarczyło, że skręciłem w złą uliczkę i zrobiło się nieciekawie. Na szczęście kondycję wciąż mam niezłą i dlatego wymknąłem się z opresji – uśmiecha się polski skaut.
Inwazja Włochów
O ile BVB na pewno nie traktuje już Polski priorytetowo, o tyle na meczach w naszym kraju pojawia się coraz więcej Włochów. Jeden z nich, Massimo Zaccagnini, mieszka nawet w Warszawie, ma żonę Polkę, dobrze mówi po polsku i coraz lepiej radzi sobie w naszej piłkarskiej rzeczywistości. - Najpierw pracowałem dla Chievo Verona, a teraz jestem związany z Atalantą – mówi nam Włoch. - Oglądam wszystko, od meczów juniorów na różnych szczeblach, przez seniorów i mecze reprezentacji. Jeżdżę bardzo dużo, głównie po Polsce, 90% mojej pracy to obserwacja właśnie polskiej piłki – przyznaje człowiek, który przyczynił się do transferów Arkadiusza Recy i 17-letniego napastnika Olafa Kobackiego, który też trafił do Atalanty (z Lecha Poznań). - Nie powiem, że to największy polski talent, ale na pewno bardzo duży i jestem przekonany, że przed nim niezwykle ciekawa przyszłość – mówi o Kobackim włoski skaut, który przyznaje, że pracuje na jakość a nie na ilość. - Ilu graczy proponuję rocznie Atalancie? Dwóch, trzech. Wolę poczekać i trafić kogoś naprawdę ciekawego niż co chwila zgłaszać kogoś bez pełnego przekonania.
A jeśli o przekonaniu mowa, to do naszej ligi i regionu zupełnie nie mają przekonania wielkie kluby z Hiszpanii. Ani Barcelona, ani Real nie mają tu stałych przedstawicieli, ba – wręcz nie spotyka się ich emisariuszy na naszych stadionach. Jak mówią ludzie zorientowani w tamtejszej piłce, Hiszpania nastawia się w poszukiwaniach na swoje niższe ligi i przede wszystkim, jeśli chodzi o zagranicę, na Amerykę Południową. Podobnie do sprawy podchodzą kluby z Portugalii.
To świetnie płatna praca
Wiele osób może się zastanawiać: no dobrze, ale ile zarabia taki skaut? W końcu dla wielu to praca marzeń – jeździsz po świecie i oglądasz mecze. Konkretne kwoty są tajemnicą samych zainteresowanych, ale można usłyszeć, że jeśli skaut jest na pełnym etacie w dobrym klubie to jest to, jak na polskie warunki, „świetnie płatna praca”.
I jeszcze jedna kwestia: czy skauci są zawsze mile widziani na stadionach przez kluby organizujące mecze? „Jest niepisana zasada, że skauta wpuszczasz i dajesz mu dobre miejsca, choć oczywiście są kluby, które dają słabe, albo takie z którymi bardzo ciężko się skontaktować. Nie pamiętam gdzie, ale kiedyś walcząc o bilet dodzwoniłem się aż do prezesa, który stwierdził, że nie ma sensu mnie wpuszczać, bo i tak przecież nikogo od nich nie kupimy – mówi jeden ze skautów.
Jak widać, różne, czasem i nieprzyjemne sytuacje się zdarzają, ale generalnie taka praca ma dużo więcej plusów niż minusów. Bo jeśli ktoś kocha piłkę, a za oglądanie meczów jeszcze mu płacą, to czego chcieć więcej? Chyba tylko tego, aby przeczesując polskie szlaki piłkarskie znaleźć tu kogoś na miarę Roberta Lewandowskiego.