„Super Express”: - Przegraliśmy z Mołdawią! Szok?
Marek Koźmiński: - Absolutny szok. Szło nam gładko z Niemcami, szło nam w pierwszej połowie bardzo gładko z Mołdawią, która była bojaźliwa i zdecydowanie słabsza od Polski. I w szatni w ciągu kwadransa pojechaliśmy na wakacje. Drużyna wsiadła w samochody, w jety i wyjechała. Trzy bramki rywali po przerwie to nie jest kwestia umiejętności. To jest kwestia mentalu.
- Czy selekcjoner nie był w stanie rozpoznać tego, co się w ciągu tego kwadransa dzieje w szatni?
- Bardzo wiele osób ostrzegało przed meczem w Mołdawii. Do takich spotkań trzeba się odpowiednio mentalnie przygotować! Nie ze względu na klasę rywala - bo każdego trzeba szanować; ja też ją doceniam, ale wiem, że jesteśmy piłkarsko znacznie silniejsi – ale ze względu na okoliczności. Terminowe – bo mecz 20 czerwca to chyba jedno z najpóźniejszych „nieturniejowych” spotkań, granych przez reprezentację w ostatnich kilkunastu latach, ale i „geograficzne”. To nie był ani przeciwnik, ani miasto, ani obiekt, gdzie człowiek jest napchany energią: „bo gram w kultowym miejscu”. No i do tego parę chwil wcześniej ograliśmy wielkich Niemców, więc my sami jesteśmy wielcy. Okazuje się, że ci Niemcy jednak nie tacy wielcy, a co najwyżej bardzo średni, bo trzy gry z rzędu przegrali. Oczywiście zwycięstwo z nimi szanuję, ale jego ranga jest dużo mniejsza, niż ranga wygranej za czasów Nawałki. To wszystko były okoliczności, które powinny zaalarmować trenera i doświadczonych zawodników, że do spotkania – w tym przypadku z Mołdawią – trzeba podejść całkowicie inaczej, całkowicie inaczej mentalnie się przygotować. I właśnie tego zabrakło!
- Nie byliśmy w stanie odpowiednio zareagować na pierwsze niepowodzenie, czyli stratę gola!
- Tak jest. Sami podarowaliśmy trzy bramki rywalowi. To nie klasa przeciwnika, tylko nasze gapiostwo i nonszalancja sprawiły, że Mołdawianie zdobyli trzy gole. Bez jakiejkolwiek reakcji z naszej strony. Proszę powiedzieć mi, ile było żółtych kartek dla Polaków w tym meczu?
- Ani jednej.
- No i ma pan odpowiedź na nasze przygotowanie mentalne do tego meczu. Jeśli coś mi się w życiu nie udaje, czegoś nie umiem zrobić, to najpierw się wkurzam i denerwuję, staram się wprowadzić inne atrybuty – niekoniecznie wyłącznie pozytywne – do swoich działań. W piłce jest to zazwyczaj miniagresja: podostrzenie gry, czasem nawet głupie faule. To bardzo często przynosi pobudzenie drużyny. My natomiast któryś raz przechodzimy kompletnie obok meczu.
- Skoro mówi pan „któryś raz”, to rozumiem, że chodzi nie tylko o epokę Santosa? Że ta drużyna taki „tumiwisizm” ma w genach?
- Nie sięgam tak daleko wstecz. Jeżeli w przypadku dwóch z trzech meczów eliminacyjnych Fernando Santosa przechodzimy obok meczu, to jest to bardzo dużo, czyż nie? Więc skupmy się na epoce Santosa – jak pan powiedział. Na dwóch katastrofalnych spotkaniach, w tym jednym z przeciwnikiem, przed którym trzeba klękać. To nie była – jak na mundialu – Francja. To była Mołdawia, z którą prowadziliśmy 2:0, z którą mieliśmy sytuacje na 3:0 i na 4:0, a po stracie gola – również na 3:1! To jest głowa!!!!
- Ale również złe rozpoznanie przez trenera nastroju mentalnego chłopaków? Bariera językowa się kłania? Kulturowa? Środowiskowa?
- Przygotowanie mentalne tej drużyny przez trenera absolutnie zawiodło! Wina leży po obu stronach. Winą trenera nie jest to, jak się zachował na boisku Piotrek Zieliński – a było to oczywiście zachowanie dziecięce. Nie chodzi też o to, jak się zachował Tomek Kędziora albo co zrobił Wojtek Szczęsny, który parę dni wcześniej genialnie bronił z Niemcami. To była wina piłkarzy. Natomiast winą selekcjonera jest to, że nie nastawił odpowiednio drużyny na drugą połowę. A na marginesie: komunikacja trenera z drużyną z pewnością pozostawia wiele do życzenia na poziomie językowym. Mamy w szatni Grześka Mielcarskiego, który tłumaczy słowa trenera z portugalskiego na polski. Ale widać, że to nie działa…
- Mleko się rozlało. Jakie – pańskim zdaniem – wyjście z tej sytuacji? Szukamy nowego selekcjonera?
- Nie zazdroszczę tym, którzy podejmowali decyzję o angażu Santosa, bo znów muszą się mierzyć z potężnym problemem. Ale skoro piwo zostało nawarzone, to niech je teraz wypiją. Nie chcę mówić, czy trener powinien zostać – nie moja decyzja, nie moja sprawa. Ale problem jest ogromny.
- Nie ograniczający się wyłącznie do kwestii: „zostawić Santosa czy pożegnać”?
- Nie. Dużo bardziej złożony. Ja osobiście uważam, że tak duża liczba „senatorów” pożegnanych gremialnie przez selekcjonera to przesada. Być może ktoś by się z nich w tej szatni właśnie w przerwie takiego meczu przydał. A nie było nikogo.
- Nie przesadzajmy. Lewandowski – prawie półtorej setki meczów. Kilkadziesiąt – Zieliński i Szczęsny. Pięćdziesiąt – Bednarek.
- Ja się odnoszę do tych zawodników, którzy mieli charakter. A w tej grupie osób charakter mieli Kamil Glik, Grzegorz Krychowiak, Kamil Glik i przekuwali go na efekty na boisku. Oczywiście się chłopaki postarzeli, grają gorzej niż grali. To są argumenty, które docierają do mnie, owszem. Natomiast dziś nie ma nikogo innego w tej drużynie, który miałyby taki posłuch i taką charyzmę, żeby wciąż drużynę za pysk i przejść przez trudny okres drugiej połowy, by na koniec – brzydko nie brzydko, kopaniną czy nie – wywieźć jednak trzy punkty.
- Oburzą się kibice: „No jak to! A Lewandowski?”.
- Robert Lewandowski jest najprawdopodobniej najlepszym w historii polskim piłkarzem. Genialnym, fantastycznym. Wiele dla naszego futbolu zrobił i jeszcze zrobi bardzo dużo. Ale to nie jest fighter. A ja mówię o fighterach, jakim był Kamil Glik. I wszyscy o tym wiedzą, że gdy trzeba było drużyną wstrząsnąć, z pozytywnym efektem, robił to właśnie on, a nie Robert. I to nie jest żadna ujma dla „Lewego”. On ma inne cechy i inne zalety. Dziś w tej kadrze nie ma nikogo, kto miałby takie predyspozycje, jak Glik.
- Nie ma trójki przez pana wymienionej, a i Robert Lewandowski tu i ówdzie rzuca słowa, że wiecznie grać w reprezentacji nie będzie. Myśli pan, że takie mecze przybliżają jego rezygnację?
- Nie, absolutnie nie. Uciekam od takich absurdalnych dywagacji. Ale powtarzam któryś raz kolei przykre zdanie: jesteśmy słabsi niż dwa lata temu, słabsi niż cztery i sześć lat temu, a za rok być może będziemy jeszcze słabsi. Zaczęła się pewna zmiana pokoleniowa, której trener – być może słusznie – dokonuje. Dla mnie jednak – zbyt głęboka. Glika bym trzymał w tej drużynie. Powiedziałbym mu: „Będę z ciebie korzystać rzadko, ale jesteś mi niezbędny w szatni jako fighter”. Ktoś się może nie zgadzać z moim zdaniem, ale dziś – przykro mi to powiedzieć – wychodzi na moje.
- I wychodzi też brak znajomości tego typu „niuansów” w szatni, w grupie ludzkiej…
- Na pewno trener ma ograniczoną znajomość zawodników, ograniczone informacje na temat owych kwestii – ale to już zupełnie inny temat. Natomiast ten fakt był bezsporny pięć miesięcy temu, i za trzy miesiące też taki będzie.
- A skąd u pana przekonanie, że za rok będzie gorzej, niż jest?
- Przy każdej pokoleniowej zmianie notuje się zjazd w dół. My go mamy. I za trzy miesiące nie będzie lepiej. Nie jest prostą rzeczą zastąpienie Krychowiaka. Ktoś powiedział: „Jest Damian Szymański, zapomnijmy o Krychowiaku”. No ale Damian – ja też jestem tym zaskoczony – w Kiszyniowie nie ustał. Dalej: „Grosik”. Ktoś powiedział: „Jest Kamiński”. Kamiński zagrał ciekawy mecz z Niemcami, ale na Mołdawię nie wyszedł w pierwszym składzie. Trener podjął taką decyzję, dla mnie kontrowersyjną, ale… kiedyś od Grosickiego selekcjonerzy zaczynali układanie składu. Obecny od Kamińskiego nie zaczyna – więc to kolejny przykład tego, że ta zmiana pokoleniowa nie jest łatwa i będzie trwać. Pytanie jak długo. Mam nadzieję, że Robert pogra jeszcze dwa-cztery lata, ale nie siedem. Ale jak nie Robert, to kto? I to są elementy składające się w mojej głowie na opinię, że jeszcze przez jakiś czas ta kadra będzie słabsza. Nie mamy żadnego argumentu, żeby powiedzieć, że tak nie będzie.
- Wszyscy „młodzi zdolni” nie podołali w Kiszyniowie. Ani „genialny” podobno Kiwior…
-… Kiwior? Kiwior nie jest genialny. Jest ciekawym zawodnikiem, dobrze się rozwija, ale nie przesadzajmy z określeniami. A taki Piotrek Zieliński? Zakochany jestem w nim, w jego umiejętnościach. Ale w Kiszyniowie tak mnie denerwował, że gdybym go wtedy dorwał, to bym mu głowę urwał. On nawet nie przeszedł obok meczu, on się obok niego prześlizgnął. Ja tego nie akceptuję.
- I znowu to kwestia nie umiejętności, tylko przygotowania mentalnego?
- Gdyby Piotr Zieliński – a mówią to we Włoszech – miał mentalność fightera, skurczybyka, to by grał na poziomie najwyższym z najwyższych. Tymczasem Piotr, grając u boku bardzo dobrych piłkarzy, sam gra bardzo dobrze. Ale gdy gra w otoczeniu słabszych graczy, to czasem jest jeszcze słabszy od nich! Tak było w Mołdawii. Był nie do oglądania.
- Kibice za długo żyli złudzeniami?
- Jest zimny prysznic i wielki gong, który przyjęliśmy. I skutkuje tym, że nie możemy już przegrać z Albanią i musimy wygrać z Czechami. A brak awansu z takiej grupy byłby największym blamażem na jakiejś określonej przestrzeni czasowej w historii polskiej piłki.