- W przerwie, w szatnim w ciągu kwadransa pojechaliśmy na wakacje. Drużyna wsiadła w samochody, w jety i wyjechała. Trzy bramki rywali po przerwie to nie jest kwestia umiejętności. To jest kwestia mentalu – u Marka Koźmińskiego wspomnienie drugiej połowy wiąż wywołuje spazmy wściekłości. - Któryś raz przechodzimy kompletnie obok meczu – dodaje srebrny medalista barcelońskich igrzysk.
Szczególnie bolesnym rozczarowaniem była dlań postawa postawa Piotra Zielińskiego. Kilkanaście dni wcześniej z kolegami z Napoli odbierał trofeum za mistrzostwo Włoch, wywalczone w imponującym stylu. Jest – czego Koźmiński nie kryje – jednym z jego ulubionych piłkarzy z polskim paszportem. - Zakochany jestem w nim, w jego umiejętnościach – przyznaje obrazowo nasz rozmówca.
Zaraz potem jednak mocno się „jeży”. - W Kiszyniowie jednak tak mnie zdenerwował, że gdybym go wtedy dorwał, to bym mu głowę urwał. On nawet nie przeszedł obok meczu, on się obok niego prześlizgnął. Ja tego nie akceptuję! - podkreśla z mocą Marek Koźmiński. I wytacza ciężką broń w ocenie swego – bądź co bądź – ulubieńca.
- Gdyby Zieliński – a mówią to we Włoszech – miał mentalność fightera, skurczybyka, to by grał na poziomie najwyższym z najwyższych. Tymczasem Piotr, grając u boku bardzo dobrych piłkarzy, sam gra bardzo dobrze. Ale gdy gra w otoczeniu słabszych graczy, to czasem jest jeszcze słabszy od nich! - grzmi w rozmowie z „Super Expressem” Koźmiński. - I tak właśnie było w Mołdawii. Był nie do oglądania – kończy z goryczą.