Super Express: - Jesteś szczuplejszy niż trzy lata temu, kiedy przechodziłeś z Polonii Warszawa do Sampdorii Genua. Co to za dieta cud, którą stosujesz?
Paweł Wszołek: - Moja żona Magda znalazła informacje o klinice w Poznaniu, której specjaliści dostosowują dietę do indywidualnych potrzeb organizmu. Kiedy w grudniu przyjechaliśmy do Polski na święta, przeszedłem kompleksowe badania, spotkałem się z dietetykiem i od tego czasu stosuję opracowany przez fachowców z Wielkopolski jadłospis. Czuję się świetnie, ważę 78 kg, to o dwa kilogramy mniej, niż kiedy wyjeżdżałem do Włoch, a tkanka tłuszczowa nie przekracza siedmiu procent.
- Od trzech miesięcy ćwiczysz również jogę.
- To też zasługa małżonki, która przekonała mnie, bym spróbował z nią potrenować. Zapisałem się na zajęcia, ćwiczę trzy razy w tygodniu i już wiem, że nie ma lepszego sposobu na poznanie własnego ciała i przede wszystkim wyczyszczenie głowy. Dzięki jodze osiągnąłem spokój. Przeciwności losu, którymi przejmowałem się w przeszłości, teraz nie mają żadnego wpływu na moje samopoczucie. Początki były trudne, kiedy musiałem stanąć na głowie opierając ciężar ciała na łokciach, to musiałem podpierać się o ścianę. Miałem też problemy z innym ćwiczeniem – trzeba było złapać partnerkę za ręce i przytrzymać nogami, jak instruktor początkującego skoczka spadochronowego. Najważniejsze było, by nie myśleć, czy uda się utrzymać partnerkę i uwierzyć, że dzięki sile mięśni i umysłu jesteś w stanie zapewnić poczucie bezpieczeństwa osobie, którą asekurujesz.
- Wiesz jaka jest ulubiona liga trenera Adama Nawałki?
- Nie mam pojęcia… Włoska?
- Dokładnie. Po dobrych występach w Weronie liczysz na powrót do kadry?
- Trener Nawałka cały czas interesuje się tym co u mnie słychać. Kiedy w poprzednim sezonie w Sampdorii praktycznie nie grałem, dzwonił, podtrzymywał mnie na duchu i doradzał, bym się nie poddawał i ciężko pracował, a efekty na pewno przyjdą. Zaciskałem zęby i harowałem na treningach. Ówczesny szkoleniowiec Sampdorii Sinisa Mihajlović brał mnie na bok i tłumaczył, że widzi we mnie prawego obrońcę, że muszę ćwiczyć taktykę, a na pewno dostanę szansę. To był trudny czas, ale naprawdę wiele się nauczyłem. Jestem zdecydowanie bardziej wszechstronnym zawodnikiem niż przed transferem do Italii. Oswoiłem się z krytyką. Każdy ma prawo do swojej opinii, szanuję zdanie innych ludzi. A krytyczne opinie ze strony najbliższych były dla mnie najlepszym bodźcem do pracy.
- Trudno było cię chwalić, skoro w Sampdorii nie grałeś, a Hellas Werona wszystko przegrywał…
- Ktoś kto patrzy na suchy wynik pomyśli: eee słaba drużyna, słaby Wszołek. A tymczasem mieliśmy chyba największego pecha w historii futbolu. Jak z Genuą, gdy rywale strzelają, piłka odbija się od słupka, trafia w plecy naszego bramkarza i wpada do siatki. Albo z Lazio. Gramy jedenastu na dziesięciu. Rzymianie mają rzut wolny, to ich jedyna akcja na naszej połowie i trafiają. Nic tylko siąść i płakać. Ale naprawdę prezentowaliśmy się zdecydowanie lepiej, niż świadczyły o tym rezultaty.
- W meczu z Atalantą Bergamo wreszcie wygraliście – 2:1, a ty zaliczyłeś dwie asysty.
- To zwycięstwo dało nam niesamowitego powera. Hellas nie zdobył trzech punktów od 25 czy 26 meczów. Szok. Teraz wszystko powinno już pójść z górki. Mówimy sobie w szatni, że każdy kolejny mecz jest dla nas jak finał Ligi Mistrzów. Tylko zostawiając serce, płuca i wątrobę na boisku, będziemy szli w górę tabeli.
- Nie odpowiedziałeś na pytanie, czy po dobrych występach w lidze, z tyłu głowy siedziała ci myśl o powrocie do kadry?
- Byłoby z mojej strony niepoważne, gdybym po kilku fajnych meczach głośno mówił, że chce grać w reprezentacji. Trenerzy na pewno mnie obserwują i kiedy uznają, że jestem gotów by wrócić, odezwą się. Drużyna narodowa to Święty Graal, marzenie od małego. Oglądałem każdy mecz biało-czerwonych w eliminacjach do Euro. Kibicowałem, darłem się, przeżywałem. Moja reprezentacyjna koszulka jest u mamy w Tczewie i bardzo bym chciał podarować jej kolejną.
- Rozmawiasz o tym co się dzieje w kadrze ze swoim kumplem Piotrem Zielińskim z Empoli?
- Oczywiście. Wnioski są proste. Jak jest porządek poza boiskiem, w szatni, w głowach zawodników, to potem przekłada się to na wyniki.
- W Weronie dołączył do Ciebie Dominik Furman. Pierwsza rada jakiej mu udzieliłeś?
- Żeby nie przetrzymywał piłki, tylko grał do przodu, za plecy obrońców. Otwierał kolegom drogę do bramki. Nasz trener lubi szybkie wymiany. Jeśli Dominik będzie grał w tempo, do przodu, to dostanie szansę. „Furmi” to obyty chłopak. Rok był we Francji, wie jak się zachować w szatni. U nas jest fajny zespół. Taka mieszanka młodości i rutyny. Jak ktoś ma problem to wali do Luki Toniego. To nasz kapitan. Grał w największych klubach, nic go nie zaskoczy. I zawsze chętnie pomoże. Na mnie Dominik też może liczyć w każdej sytuacji.
- Kibicowałeś drużynie Adama Nawałki, a ekipie piłkarzy ręcznych, w której gra twój krajan z Tczewa Michał Daszek?
- Oglądałem każdy mecz Polaków na mistrzostwach Europy. Po porażce z Chorwacją byłem tak wściekły, że tylko żona uratowała telewizor żeby nie wylądował za oknem. Szczypiorniak jest mi bardzo bliski, bo w szkole sportowej od czwartej do szóstej klasy uprawiałem ręczną. W zawodach międzyszkolnych często grałem przeciwko Michałowi Daszkowi. On biegał po lewym skrzydle a ja w swojej drużynie po prawym. Ostatecznie jednak miłość do piłki nożnej zwyciężyła.