- Oczywiście, dla nas to powód do satysfakcji dumy, choć... takiej chwilowej – uśmiecha się Michał Listkiewicz, który – jak sam przyznał – brał udział w co najmniej dziesięciu tego typu ceremoniach. Za jego czasów jako prezesa PZPN, koszyki przed losowaniami ustalane były na podstawie aktualnego rankingu FIFA. Po wprowadzeniu w życie rozgrywek Ligi Narodów, UEFA kieruje się hierarchią reprezentacji ustaloną na podstawie tych właśnie rozgrywek. Polacy w drugiej edycji zmagań grupowych uplasowali się w gronie szesnastu uczestników Dywizji A na miejscu jedenastym. Do czołowej – rozstawionej w losowaniu – dziesiątki wskoczyli w miejsce Niemiec, które – jako gospodarz EURO 2024 – w eliminacjach grać nie muszą.
- Koszyk koszykiem, ale i tak wszystko rozstrzygnie boisko. Miewaliśmy przykłady, że awans na duży turniej uzyskiwała reprezentacja losowana z czwartego koszyka – dodaje nasz rozmówca. I odwołuje się do mądrości legendy polskiego futbolu. - Zawsze przypominam w takich momentach słowa Kazimierza Górskiego po grupowych wygranych z Argentyną i Włochami na mundialu w RFN. „I z czego się tak cieszycie? Prawdziwe granie o prawdziwy sukces dopiero się rozpoczyna”. To jest dobre przesłanie w kontekście tej euforii u niektórych po zaliczeniu nas do tego pierwszego koszyka – dodaje Michał Listkiewicz. - Nie mówiąc już o tym, że to także podniesienie poprzeczki dla samych piłkarzy w oczach kibiców: „Skoro losują nas z pierwszego koszyka, nie macie innego wyjścia, niż wygranie grupy!”.
Byłego prezesa PZPN poprosiliśmy na koniec o wytypowanie najbardziej i najmniej pożądanych rywali Biało-Czerwonych. „Grupa marzeń” – zdaniem Listkiewicza – objąć powinna Walię, Armenię, Wyspy Owcze, Mołdawię i Liechtenstein. „Grupę śmierci” z kolei – poza Polską – utworzą Francja, Ukraina, Grecja i Słowacja.